wtorek, 22 października 2013

Zatrzymanie kogutka

Kolejna historia z wykładu. Otóż przed wejściem Polski do UE w niektórych środowiskach kwitły nastroje typu "OMG Niemcy zabioro nam ziemię", aby więc poprawić wizerunek UE w oczach polskiego rolnika, utworzono fundusz SAPARD. Fundusz został bardzo dobrze przyjęty i wyssany do ostatniego grosza, a za otrzymane środki można było sobie kupić kombajn, krowę czy kogutka.
I tak 31 grudnia policja została wezwana do wsi pod Toruniem w sprawie kradzieży. Na miejscu okazało się, że ukradziono kogutka. Policjanci się wkurzyli, myśląc, że chłop już sobie popił, że zawraca dupę, że powinien to sam rozwiązać itp. Ale nie - pokazał unijne kwity, okazało się, że uprowadzenie kogutka kwalifikowało się już jako przestępstwo, a nie wykroczenie. W zasadzie to ciężko było uwierzyć, że kogutek może tyle kosztować, prawdopodobnie był to kogut Miecio. Na szczęście został odnaleziony bez problemu, jako że facet chwalił się pod lokalnym sklepem, jakiego ma ptaka, i padł ofiarą zazdrości sąsiada, który postanowił go sobie przywłaszczyć. Case solved, tu by się mogła skończyć cała historia, ale trzeba zabezpieczyć materiał dowodowy.

Dr N. pracował wówczas w prokuraturze. Pani prokurator odebrała telefon, słuchając zrobiła wielkie oczy, w końcu ustawiła głośnomówiący, żeby całe biuro sobie posłuchało. Dzwonili policjanci z pytaniem, co mają zrobić z zatrzymanym kogutem. Myśląc, że już zaczęli imprezę, prokurator odpowiedziała, żeby spisać protokół zatrzymania i wziąć go na dołek, po czym się rozłączyła.

Po powrocie do pracy ku swemu zdziwieniu znalazła na biurku protokół. Nie był to co prawda protokół zatrzymania osoby (bez przesady), ale protokół zatrzymania rzeczy napisany tak dokładnie, że do dziś jest pokazywany policjantom jako przykład wzorcowy. Co z tego, że zupełnie niepotrzebnie. Oprócz dokładnego opisu zatrzymanego opatrzony został sesją zdjęciową - ok. dziesięciu fotek, kogutek en face, kogutek z profila, kogutek w pełnej okazałości, kogutek od dupy strony...
Dodam tylko, że faktycznie zgodnie z zaleceniem prokurator zatrzymany przebywał na dołku. W pudełku kartonowym.

poniedziałek, 21 października 2013

Słońce Kairu - legenda wydziału

Nie planowałam kontynuować tematyki starego bloga, ale po prostu muszę podzielić się tym, co usłyszałam na zajęciach z funduszy strukturalnych. Cytatów nie będzie, będą historyjki, dzisiaj Słońce Kairu, a jutro prawdopodobnie zatrzymanie kogutka.

Dr N. specjalizuje się w prawie UE, polityce spójności i funduszach. Doktor N. jest bardzo wyrozumiały, sam twierdzi, że na amen uwalił tylko bezczelnie ściągających. Zawsze daje na egzaminie cztery odpowiedzi do wyboru, z czego jedna jest absurdalna i do natychmiastowego odrzucenia. I tak siedząc nocą, układając treść egzaminu i popijając whisky, wymyślił następujące pytanie:

Kryteria kopenhaskie zostały ustanowione w:
a) Kopenhadze
b) Oslo
c) Warszawie
d) Kairze


Od razu zaznaczam, że nie jest to pytanie typu "w jakim miesiącu miała miejsce rewolucja październikowa" i prawidłowa odpowiedź to "a". Egzamin się odbył, przy sprawdzaniu trafiła się praca, w której na 25 pytań dwie odpowiedzi były prawidłowe - w sumie nawet zaznaczając wszędzie "a" zdająca otrzymałaby więcej punktów. M.in. w powyższym pytaniu została zaznaczona odpowiedzieć "d". Tym samym Dr N. umierał z ciekawości i nie mógł się doczekać, żeby poznać tę wybitną osobistość i poprosić o wyjaśnienia.

Nadszedł dzień poprawki, do gabinetu weszła panna i - tu cytat - "ja od razu wiedziałem, że to ona - wyglądała, jakby właśnie wróciła z tego Kairu". Piękna opalenizna i top mimo srogiego mrozu, białe kozaki muszkieterki ("zapytałem koleżanek i powiedziały, że tak to się nazywa"), mocny makijaż, taka sytuacja. Nie zadając zbędnych pytań Dr N. przeszedł od razu do meritum, czyli o co kurwa chodzi z tym Kairem.
I tu się okazało, że laska nie strzelała, nie odpowiadała bezmyślnie, wręcz przeciwnie, długo zastanawiała się nad każdym pytaniem. Tok rozumowania przy pytaniu o kryteria kopenhaskie był następujący:

Kopenhagę od razu odrzuciłam, bo to przecież zbyt oczywiste.
Oslo to też nie, bo przecież tam jest zimno i w ogóle, kto by tam jeździł.
Warszawa odpada, ponieważ Polska nie była wtedy w UE.
(tutaj mały szok - ona jednak coś wie!)
No więc wybrałam Kair, bo pan doktor zawsze mówił, że Unia to taka bogata organizacja. A jak ktoś ma kasę, to gdzie jeździ? Do Egiptu!

Nie można odmówić logiki temu rozumowaniu. Ostatecznie laska jakimś cudem ukończyła studia, niestety minęło pięć lat i do tej pory nie znalazła godnego następcy.
Suchar na dziś: to już krem jest inteligentniejszy, haha.\

niedziela, 20 października 2013

Pozbądź się tłuszczu z dupy

Normalnie mam zablokowane takie gówna, ale zmieniałam przeglądarkę i ujrzałam to:

przyznać się, doktoranci

Czyli kolejny z inteligentnych inaczej, a tym razem nawet dopasowanych do miejsca logowania, bannerów reklamowych, promujących... no właśnie, co? Chyba kolejny środek odchudzający. A to tylko jeden z przykładów utrzymanych w alarmującym tonie nagłówków typu "OMG dermatolodzy chcą ją zabić wow uszanowanko dziwaczny sposób na zmarszczki wow pozbądź się tłuszczu z brzucha!!!111"
Logika nakazuje stwierdzić, że gdyby któryś z tych sposobów istniał (albo gdyby diety typu Dukan gwarantowały schudnięcie bez efektu jojo, a szóstka Weidera pozwalała uzyskać sześciopak), to nie byłoby grubych ludzi, otłuszczonych brzuchów ani zmarszczek. I tak szczerze zastanawiam się, kto jest targetem tych reklam. Akcja jest zakrojona na szeroką skalę, bannery atakują w każdym zakątku internetu, musiało to kosztować grubą kasę. Wyobrażam sobie, jakie tępe dzidy/tępe chuje muszą klikać w ten banner i zamawiać suplementy o niepotwierdzonym działaniu za ciężkie pieniądze. Wyobrażam to sobie i jestem załamana. Ludzie nie mają mózgu.
Także apeluję: pozbywajcie się tłuszczu z brzucha, stosując jedną prostą zasadę. Więcej kalorii spalonych niż zjedzonych. I nic poza tym.

A na zachętę wrzucam suchar z moją ulubioną trenerką Zuzką Light. Zuzka oprócz fitnessu zajmuje się również, hm, inną działalnością. Ma fajny czeski akcent i krótkie, intensywne treningi do znalezienia na youtube i do zrobienia na własnym dywanie. Emejzing workauts (czytane przez "w").

wtorek, 15 października 2013

Dół jak Rów Mariański x 3

Tym razem chcę napisać o książkach, które są po prostu dołujące. Pozostanę oczywiście w kręgu literatury współczesnej i rozrywkowej, bo tak po prawdzie najbardziej chyba dołującą powieścią, jaką czytałam, był Germinal Zoli. Nie wspominając już o książkach całkowicie opartych na faktach.
Mój znajomy zaproponował kiedyś alternatywną imprezę pod hasłem "wszyscy chleją wódę, słuchają Toma Waitsa i płaczą". Nikt się nie pisał na taką formę rozrywki (ciekawe czemu), ale sama koncepcja nawet do mnie przemawia.


Jeżeli znudziły was skandynawskie kryminały, w których komisarz Cośtamson odkrywa mroczne powiązania pomiędzy światem prawicowych ekstremistów/emigrantów z byłej Jugosławii/hakerów a serią brutalnych morderstw, dochodząc aż do najwyższych szczebli władzy, chlejąc przy tym hektolitry kawy i użerając się z byłą żoną/patologiczną córką/upośledzonym synem, polecam powieści Karin Alvtegen. Mimo konkretnych wątków kryminalnych są to raczej thrillery psychologiczne. Powiedziałabym, że nawet bardzo psychologiczne.
Główną bohaterką "Zaginionej" jest Sybilla, kobieta z bogatej rodziny, która od 15 lat funkcjonuje jako bezdomna. Za książkę zabrałam się bez czytania recenzji i sam początek, opisujący ciekawe techniki zdobywania obiadu i noclegu na krzywy ryj, sprawił, że książka wciągnęła mnie od pierwszej strony. A potem zdołowała, bo ile można się bujać po dworcach i działkach. A potem znowu wciągnęła, bo Sybilla przez przypadek trafia tam, gdzie nie powinna i staje się najbardziej poszukiwaną osobą w kraju.
Książka do przeczytania w jeden dzień, co nie zmienia faktu, że może zdołować. Na każdej stronie jest zimno, ciemno, jest toksyczna rodzina albo miejskie podziemie, o którego istnieniu wolimy na co dzień nie myśleć. Ku refleksji.


Sama nie wiem, co mam sądzić o książkach Natsuo Kirino. Z jednej strony zaliczają się do tych nielicznych, które pragnę przeczytać, biorąc pod uwagę opis z okładki. Z drugiej zaś są ponure, brutalne i przedstawiają japońskie społeczeństwo (nie wiadomo, co gorsze). Po lekturze Ostatecznego wyjścia, gdzie bohaterki pracują w fabryce na nocną zmianę, mają w domu totalną patolę, a w końcu jedna z nich zabija męża i wspólnie pozbywają się ciała, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Oczywiście nikt w tej książce nie jest normalny. Ale to nic w porównaniu z kolejnych dziełem autorki - w "Grotesce" wszyskie główne postacie są ostro zaburzone. Mamy trzy narratorki, dwie siostry oraz ich koleżankę, które razem ukończyły bardzo prestiżową szkołę średnią, pragnęły iść na studia, zrobić karierę, ogólnie przyszłość rysowała się w jasnych barwach. Oczywiście wszystkie skończyły marnie, dwie zostały prostytutkami i zostały zamordowane przez chińskiego imigranta, który również miał tragiczne, skrajnie ciężkie życie i również jest jebanym psychopatą.
"Groteska" to gruba cegła, nie ma jakiejś super spójnej fabuły, składa się głównie z retrospekcji i dygresji mających wyjaśnić, jak doszło do opisanych na samym początku morderstw. Narratorki - zabójczo piękna psychopatka, jej aspołeczna siostra pałająca nienawiścią do świata oraz neurotyczna, cierpiąca na zaburzenia odżywiania attention whore - wciągają nas w koszmarny, hierarchiczny i opresyjny system społeczny. Nie wiadomo, który punkt widzenia przedstawia prawdę. Zasadniczo "Groteska" wykańcza. Żadnego z bohaterów nie da się polubić, żaden nawet minimalnie nie cieszy się życiem, ich motywacje są dziwaczne, wynikają z psychicznych zaburzeń.


Ostatnia propozycja, jeżeli chodzi o dołujące książki, to "Jezioro krwi i łez" Jamesa Thompsona. Ponownie mamy tutaj konkretną fabułę kryminalną z nawiązaniem do drugowojennej historii Finlandii. Fabułę poprawną, przejrzystą i nieprzekombinowaną, do której sie jednak szczegółowo nie odniosę, bo ponownie chodzi mi o ciężki klimat. Bohaterowie mają depresję totalną, bo nie ma słońca, a lato jest czasami niegorące. Pan Komisarz cierpi na przeraźliwe migreny i ma problemy z kontrolowaniem gniewu, jego żona jest w ciąży i wszyscy się boją, że po raz kolejny poroni, a na dodatek odwiedza ich radosna rodzinka z Ameryki. Szwagier bohatera jest ćpunem, a szwagierka fanatyczką religijną. Jego partner w prowadzeniu śledztwa to pozbawiony uczuć socjopata z niebotycznym IQ, dziadek był prawdopodobnie nazistowskim kolaborantem i w ogóle jest słodko.
Jedynym jasnym punktem w tej książce jest miłość. Poza tym wszystko jest chujowe. Czyli zupełnie jak w życiu. Można się za to sporo dowiedzieć o fińskim społeczeństwie, które pod pewnymi względami (alko, nieufność, obsesja na punkcie historii i te rzeczy) niespodziewanie przypomina polskie. No i mają depresję totalną. Zaczęłam jakoś tak bez sensu od drugiego tomu trylogii, czekają na mnie "Anioły śniegu" oraz "Biel Helsinek", więc zobaczymy, co jeszcze ma do zaproponowania Pan Komisarz Boli-Mnie-Głowa-Więc-Ci-Wpierdolę.

Podsumowując - jeżeli lubicie sobie czasem w smutny listopadowy ranek albo w jeszcze smutniejszy listopadowy wieczór zapuścić "Mad world", na dobicie serdecznie polecam każdą z opisanych dzisiaj pozycji.

piątek, 11 października 2013

Biomet(r) niekorzystny # 2 plus kącik edukacyjny

Jakoś do tej pory traktowałam te wszystkie dramatyczne historie o matkach z rozwydrzonymi bachorami zawłaszczającymi przestrzeń publiczną z dużą dozą dystansu. W sumie to nie ogarniam tych małych potworów i nie wiem, kto je robi, ale sama byłam jednym z nich, więc staram się być wyrozumiała. Aż tu takie dwie sytuacje mnie ostatnio spotkały.
1. Wychodzę z basenu, podchodzę do swojej szafki, a przed szafką stoi... nocnik O_o Z niezidentyfikowaną cieczą w środku. Z tego, co widziałam, dzieciak miał taką niby pieluchę do pływania, ale jakoś nie ufam takim pieluchom.
2. Stoję w kolejce do mięsnego, a przede mną babka z dzieciakiem. Dzieciak wspina się na ladę chłodniczą, po czym zsuwa się z niej gwałtownie, uderzając o mój wózek. Głową. Wielokrotnie, raz za razem. Babka nic. No to ja też nic, wózek stoi, dzieciak wspina się, zsuwa, wali głową i wszyscy zadowoleni. Nie mój problem, ale po iluś takich gwałtownych jebnięciach dziennie dzieciak może mieć coś nie tak z głową :D

Ostatnio miałam również okazję poznać legendę o tym, skąd się wzięła nazwa Toruń. Zilustrowałam tę historię w tym oto profesjonalnym komiksie:

wtorek, 8 października 2013

Komputer kuchenny - expectations vs reality

Czytałam kiedyś stare opowiadanie s-f, niestety nie mogę przypomnieć sobie tytułu. W każdym razie utkwiła mi w pamięci scena, w której w od dawna opuszczonym budynku mieszkalnym domowy komputer wyrzuca codziennie rano na blat porcję jajek na bekonie, kanapki i kawę. Oczywiście do teraz nie mamy takich bajerów w standardzie, szczytem był dla mnie pokazany w jakimś programie japoński minipiekarniczek robiący jednocześnie kawę, jajka i grzanki, które i tak trzeba w nim umieścić, bo sam sobie z lodówki nie weźmie. Bardzo praktyczny zresztą.
Ale w latach 60., kiedy o komputerach domowych nikt nie śnił, tak właśnie wyobrażano sobie ich przyszłość. Miały być niczym koło gospodyń wiejskich, które zgodnie z popularną rymowanką tańczy, śpiewa, recytuje, daje dupy i gotuje. Mimo nieco ograniczonych możliwości technicznych firma Honeywell postanowiła wypuścić na rynek pierwszy komputer kuchenny.


W gratisie mamy typową seksistowską reklamę :D Ów cud techniki służył wyłącznie do przechowywania przepisów. Ważył 45 kilo, zajmował zbyt wiele miejsca w standardowej kuchni, kosztował natomiast 10 600 dolarów - wówczas tyle, co cztery samochody. Na szczęście w cenę wliczony był dwutygodniowy kurs, który pozwalał na jakże wygodną obsługę urządzenia. Przykładowo aby uzyskać dostęp do przepisów na brokuły, należało wstukać kod 0001101000. Prawdopodobnie nie został nigdy sprzedany.

Więcej informacji w tym artykule :)

Co zdziałaliśmy w temacie współcześnie? W sumie sporo. Na przykład taki myk, że jak profesor wchodzi do gabinetu na nowym wydziale humanistycznym, to gabinet go rozpoznaje i dopasowuje ustawienia klimatyzacji. Nie wiem, czy akurat w tym konkretnym przypadku to prawda czy plota, ale tego typu rozwiązania stosuje się już powszechnie w projektach tzw. inteligentnych budynków - swoją drogą określenie równie durne jak mózg elektronowy czy coś w tym stylu. Natomiast w celu uzyskania w pełni funkcjonalnego kuchennego komputera można zaproponować np. takie oto praktyczne rozwiązanie:


Jedynym problemem w tym przypadku mogą być tłuste paluchy ;)

Najdziwniejsze przemioty na usosie # 2

Dziś pochylimy się nad Wydziałem Teologicznym. W zasadzie każdy przedmiot wymieniony na ich stronie to jedno wielkie wtf:

Dobrze wiedzieć, że nasze podatki się nie marnują :D

WAT

Jeżeli chodzi o przedmiot etyka seksualna, cały opis zajęć nadaje się do zacytowania. Celem wykładu jest teoretycznie prezentacja wielości form stosunku człowieka do seksualności, niemniej jednak z zasadniczym odniesieniem do religii dominującej w danej kulturze. I wszystko jasne. Etyka seksualna ma wg strony wydziału trzy źródła, podstawowym zaś jest Objawienie (pisownia oryginalna. Drugim źródłem jest prawo naturalne, które na kanwie postulatu komplementarności ukazuje seksualność jako rzeczywistość cielesno-duchową. Miałam o prawie naturalnym na prawoznawstwie i filozofii, ale takich pierdół nie było. Trzecim źródłem wiedzy o seksualności są - uwaga - dokumenty Kościoła.

c.d.:

O tym uporządkowaniu i nieuporządkowaniu życia seksualnego dużo było u JPII, m.in. że akt z użyciem antykoncepcji jest "wewnętrznie nieuporządkowany". Nie ogarniam i nie chcę ogarnąć, parafrazując jednego z moich wykładówców oni chyba se to w domu na kiblu piszą, straszne, straszne pierdoły, dziwna ekwilibrystyka mająca usprawiedliwić skrajnie archaiczne zasady postępowania, które straciły rację bytu wiele lat temu.

Metody planowania rodziny


Wieść gminna głosi, że teologia to jedyny kierunek, po którym nie ma problemu z pracą. Niestety tylko w przypadku facetów. Pomijając łacinę i grekę studia nie wydają się trudne, a mimo to mamy spadek liczby tzw. powołań. Przypadeg? :P
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...