wtorek, 22 września 2015

Spiskowa teoria podrywu # 1 - gdzie te cioty w rurkach?

Wieść gminna głosi, że facet to ma być facet, a nie jakaś ciota w rurkach. Podobno cioty w rurkach są zarazą na zdrowej tkance społeczeństwa, a remedium to przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej. Po pierwsze to nie wiem, w jaki sposób czyszczenie kibli przy akompaniamencie wrzasków spoconego wąsatego Janusza miałoby czynić mężczyznę, po drugie - mamy dobrowolną służbę wojskową, do której o dziwo jakoś nie garną się zwolennicy poboru.

Ponieważ jakoś nie widuję chłopaków w rurkach, pomyślałam, że może jest to kwestia tego typu, że mieszkam na prowincji albo problem dotyczy młodszego pokolenia. Ale wyjechałam do Warszawy, do Poznania, Trójmiasta i dalej nie wiem, gdzie oni wszyscy się podziewają. Owszem, jest ich może minimalnie więcej - tak samo jak chłopaków z brodami, dziarami, fryzurą na trepanację czaszki, chłopaków w fullcapach i we wszystkim innym co modne. Co do brody są dwie teorie - pierwsza głosiła, że nastała epoka drwaloseksualizmu i odtąd mężczyzna ma samodzielnie rąbać drewno, oprawiać łosia po polowaniu i rzucać się nago w zaspy. Szybko powstała kontrteoria, zgodnie z którą to wszystko ściema i zwykłe przebranie, za którym ukrywa się ciota w rurkach. Prawdziwy mężczyzna nosi polar z napisem Dekoral i sztruksy, a z kosmetyków zna maszynkę do golenia. Roboczo można określić ten typ jako januszoseksualny.

Wpisałam eksperymentalnie w googlach "cioty w rurkach" i zaprawdę jest to gruby kontent, obejmujący głównie jęczenie gimbusów, którzy są inni niż te wszystkie modnie ubrane chłopaki, bo słuchają prawdziwej muzyki, nie bawią się dziewczynami (nic dziwnego, skoro żadnej nie mieli) i je szanują (mimo że te lecą tylko na hajs i wygląd). Gorzej, że niektórym tak zostaje po wyjściu z wieku nastoletniego. Zazwyczaj taki kuc dziwnym trafem nie może poznać normalnej dziewczyny, bo wszystkie puszczają się od gimnazjum, są blacharami, silnymi niezależnymi kobietami, nie marzą o stałym związku, rodzinie i dzieciach, tylko lecą na cwaniaków w beemkach i takie tam. Że tak nieśmiało zapytam - co z tymi wszystkimi miłymi dziewczynami, które poznałam na studiach i w dorywczej pracy, a które w wieku 20+ były dziewicami i nie szalały co weekend po klubach? I nie to, że były jakieś nawiedzone czy brzydkie. Imię ich Legion, bez kitu w pewnym momencie przestałam je odróżniać. Może by tak zmienić target albo po prostu wyjść z internetu, jeśli wokół widzi się same pustaki?

A tak w ogóle to kiedyś tego nie było. Nasi dziadkowie byli prawdziwymi mężczyznami, zapierdalali fizycznie, pachnieli potem i popularnymi poznańskimi, umieli skopać ogródek samą siłą jakże męskiego spojrzenia, nie jedli miodu, tylko żuli pszczoły, czasami zdarzyło im się mieć wyjebane zęby na przedzie po bójce po tym, jak przyszła wypłata i wszyscy poszli się najebać. W ogóle przez całą historię mężczyźni byli męscy, kobiety znały swoje miejsce, a dopiero teraz zmierzamy do upadku poprzez tak nowe zjawiska, jak homoseksualizm, transwestytyzm, rurki i makijaż noszone przez facetów, które generalnie biorą się z nadmiaru dobrobytu i ogólnego spedalenia społeczeństwa.



NO KURWA RZECZYWIŚCIE.

Faceci płaczący nad kryzysem męskości to najlepszy dowód na kryzys męskości. Wygląda to mniej więcej tak, że niektórzy (podkreślam - niektórzy) mężczyźni nie posiadając już cech uznawanych tradycyjnie i stereotypowo za męskie, takich jak umiejętność utrzymania rodziny, przeprowadzania napraw domowych, dania w mordę czy mitycznego wniesienia lodówki na czwarte piętro nie posiadają jednocześnie tych cenionych obecnie, a stereotypowo kobiecych - empatii, komunikacji, ogarniania chaty, zarządzania budżetem domowym czy gotowania. Po części winę za to ponoszą mamusie i babcie, które pracowicie produkują ulubione słoiki przed każdym weekendowym powrotem do domu dwudziestoparoletniego dzieciaczka.

Dzisiaj wracając z pracy obserwowałam gimbazę wychodzącą ze szkoły i z całego stada chłopaczków trafił się jeden, który nosił te mityczne rurki. Ogólnie poznaję dużo fajnych, normalnych chłopaków, a wszystkich ich łączy jedna cecha. Nie rozkminiają, że ten z klatki obok ma akwarium z glonojadami i wyrwał fajną dupę, a ten drugi ma kozę na łańcuchu i nie wyrwał, a że raz byli w klubie i były tam same nawalone lambadziary, tylko działają, nie traktując dziewczyn jako gatunek z innej planety, który można ocenić w skali 1-10. Co generalnie powinno dotyczyć obu płci.

W następnym odcinku - dlaczego mężczyźni nie kochają zozł. Zołz. Czy jakoś tak.

poniedziałek, 7 września 2015

Nagły atak barszczu Sosnowskiego - "Dzień tryfidów"

Obojętnie, czy mam fazę na science-fiction, kryminały czy cokolwiek innego, i tak zawsze jestem z klasyką do tyłu i boję się, że ktoś mi powie "OMG jak mogłaś tego nie czytać to absolutna klasyka". Staram się nadrabiać sukcesywnie i tak oto sięgnęłam po "Dzień tryfidów" Johna Wyndhama, postapokaliptyczną historię o tym, jak może się skończyć dalsza ekspansja barszczu Sosnowskiego.

W tej książce jest naprawdę mnóstwo dobra. Zabójcze rośliny, które nauczyły się chodzić i komunikować. Zimnowojenny klimat i broń masowej zagłady umieszczona na satelitach. Postapokalipsa, ślepcy błądzący ulicami miasta, potem wyludniony Londyn, walka o przetrwanie zahaczająca o najniższe instynkty. Główny bohater to biolog badający tryfidy - nietypowe rośliny wyhodowane prawdopodobnie w ZSRR jako wysoce wydajna i przydatna dla przemysłu roślina (czyli taka sama historia jak z barszczem Sosnowskiego), których nasiona zostały wykradzione z komunistycznego kraju i rozprzestrzeniły się na cały świat. Chociaż kto wie, może tryfidy przybyły tak naprawdę z kosmosu. Jest jeden problem - tryfidy wydzielają zabójczą parzącą substancję, a także umieją chodzić. Badacz wysuwa hipotezę, że jedyną przewagą ludzi nad tryfidami jest wzrok, ale oczywiście każdy ma na to wywalone. Tak działa wolny rynek.

Dopóki tryfidy są upalowane i ma ich kto pilnować, problemu nie ma. Pewnego dnia nad Ziemią pojawia się jednak tajemnicza kometa, następnego dnia ludzie wstają, a tu psikus - wszyscy, którzy ją oglądali, czyli zdecydowana większość ludzkości, stracili wzrok. Czy jest to zjawisko naturalne, czy nieudany eksperyment z bronią, nie wiadomo - pewna enigmatyczność jest zresztą dużym plusem książki. Główny bohater przebywa wówczas w szpitalu z zabandażowaną głową po oparzeniu witką barszczu tryfida, w związku z czym zachowuje wzrok i staje się z jednej strony cennym towarem dla krążących po mieście grup hultajów, z drugiej jednak może ich bardzo łatwo przechytrzyć. Ratuje więc dziewczynę robiącą za oczy jednej z ekip, po czym wyrusza z nią na wieś w poszukiwaniu lepszego życia.



Od roku 1951, kiedy wydano "Dzień tryfidów", postapokalipsa została wyeksploatowana na maksa, przemielona i przewałkowana na milion bardziej i mniej (szczególnie mniej) udanych sposobów. Mimo to wizje Wyndhama nie straciły świeżości, przede wszystkim ze względu na skupienie na człowieku, jego wyborach, chciwości, okrucieństwie i desperacji - tryfidy, chociaż zajebiste, są tylko pretekstem, równie dobrze mogłaby być to inna forma zagrożenia. Sam pomysł ma duży potencjał, który wydaje się nie do końca wykorzystany, ogólnie można by dorobić do tego sequele, prequele i alternatywne zakończenia aż miło. Z drugiej strony jest to niejako specyfika starszych książek - autor nie tworzy fabularnych fajerwerków, nie epatuje przemocą, mimo to czytelnik może odczuć grozę całej sytuacji. "Dzień tryfidów" jest również niewielki objętościowo w porównaniu ze współczesnymi pozycjami, mimo to zawiera mnóstwo materiału do przemyśleń.

Jak więc reagują ludzie w obliczu upadku dawnego świata? Część oślepionych od razu popełnia samobójstwo, część ginie wskutek wypadków, chorób i głodu, reszta chcąc nie chcąc musi zdać się na nielicznych widzących, nieraz padając ofiarą przemocy, a nieraz trafiając do wspólnot, z których większość wprowadza bezwzględne zasady oparte na przemocy i hierarchii. Ponieważ oprócz zdobycia żywności i schronienia priorytetem jest odbudowanie ludności, konserwatywni fanatycy wprowadzają wielożeństwo, by wykorzystać niewidome kobiety do rodzenia. Do takiego miejsca trafia początkowo bohater wraz z uratowaną dziewczyną Josellą, która jest znaną autorką bestsellerowej powieści erotycznej (really), co bywa nieco problematyczne dla obojga. W wielu książkach pisanych w tamtych czasach (chociażby u Bradbury'ego) kobiety stanowią tło dla męskich bohaterów, tutaj na szczęście poza tym, że są śliczne, mają własny charakter i poglądy. W dialogach między bohaterami pojawiają się zresztą ciekawe rozważania dotyczące równouprawnienia, mianowicie o tym, że niesie ze sobą również odpowiedzialność i obowiązki.

Generalnie Wyndham był jednym z prekursorów postapokalipsy i w wielu późniejszych utworach można znaleźć mniej lub bardziej świadome inspiracje "Dniem tryfidów". Polecam nie tylko w ramach klasyki, ale również jako świetne połączenie dobrej rozrywki z bardzo uniwersalną refleksją dotyczącą gatunku ludzkiego. Obejrzę chyba zresztą jeszcze film... oczywiście w wersji z 1962 roku ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...