piątek, 11 marca 2016

Co zamiast religii w szkołach?

Jakiś czas temu po raz kolejny do zabetonowanej opinii publicznej przebił się pomysł, że religia w szkołach nie powinna być finansowana z budżetu państwa, projekt trafił do sejmu w mało fortunnym momencie, ale dobrego momentu nie było od 25 lat. Żadna partia rządząca łącznie z tymi pseudolewicowymi nie postawiła się nigdy kościołowi, obecna po prostu stosuje odrobinę mniej wazeliny, ale wystarczy gorzkich żali. Projekt oczywiście podpisałam, nie licząc totalnie na nic. Co do samej religii - zawsze znajdzie się ktoś, kto przy okazji takiej dyskusji zarzuci argument typu "och, religia w szkołach jest spoko, ale niech dzieci poznają RÓŻNE RELIGIE, niech będzie jakiś pluralizm światopoglądowy, jakaś dyskusja itp." Że niby religioznawstwo w szkołach to dobry pomysł.

Chuja tam. Co rusz słyszy się, że program szkolny jest przeładowany, że brak czasu na przygotowania do matury/egzaminów gimbazjalnych/egzaminów na zakończenie żłobka, tak więc z pewnością jeżeli zamienimy dwie godziny tygodniowo pieprzenia o starożytnym żydowskim zombie (w najlepszym wypadku, w najgorszym zaś o płaczu mordowanych embrionów) na dwie godziny pieprzenia o żydowskim zombie vs pustynnym pedofilu, to poprawi to sytuację w szkołach. Bo będzie pluralizm i dyskusja. W sumie to o czym tu można dyskutować? O tym, czy odpowiednio wypoziomowana kropka na czole zapobiega nieczystości miesiączkującej kobiety? A może o tym, czy umieszczanie penisa w niewłaściwym otworze ciała powoduje spłonięcie w ogniu, czy tylko tymczasowe oddelegowanie do otchłani? A może powinny być to zajęcia z savoir vivre'u traktujące o tym, że niektórych nie częstuje się mięsem w piątek, innych alkoholem, nie nalezy rysować karykatur proroka ani proponować katolikom seksu w gumie? Jeżeli tak to życzyłabym sobie również lekcji poświęconej spaghetti, piwu i piratom. Jeżeli mam poważnie traktować ludzi, którzy wierzą w zapłodnienie dziewicy przez siły nadprzyrodzone, to chciałabym również poważnego traktowania wiary w UFO.

Bardzo podobał mi sie podręcznik do polskiego, który kiedyś przeglądałam i w którym fragmenty Biblii zostały ujęte w rozdziale o mitologiach obok mitów indiańskich i greckich. Myślę, że podstawy konieczne do zrozumienia tekstów kultury można spokojnie omówić na języku polskim i wiedzy o kulturze i to by było na tyle, jeśli chodzi o omawianie w szkole enigmatycznych tekstów spisanych dwa tysiące lat temu przez najaranych oszołomów na pustyni (czekam na pozew). Czego natomiast brakuje w programie szkolnym i co warto byłoby moim zdaniem wprowadzić?

Po pierwsze - podstawy prawa i ekonomii. Niby coś tam jest na WOSie i przedsiębiorczości, niemniej jednak drugi przedmiot jest kolejnym dziwnym zapychaczem o nazwie z dupy, gdzie co prawda teoretycznie pisaliśmy biznesplan i CV, jednak bez żadnego odniesienia do realiów. Jeden semestr ekonomii na studiach skupiał się na teoriach XIX-wiecznych, zapodając absolutne podstawy takie jak prawo popytu i podaży w sposób bardziej suchy niż notka na wikipedii - myślę, że osoba po liceum powinna owe podstawy znać. O Marksie było coś tylko dlatego, że na ostatnim roku pojawił się w miarę zainteresowany tematem doktorant. Potem trzy czwarte społeczeństwa ze zdaną maturą myśli, że jakiś bliżej niezidentyfikowany układ trzyma ich piniondze, które powinien rozdać, bo ludzie nie majo, i zapewnić wszystkim pracę, względnie że obniżenie podatków to magiczna recepta na rozwój gospodarczy.

Po drugie w ramach nauk przyrodniczych zamiast mielenia szczegółów podziału plechy przydałoby się wprowadzić podstawy metodologii badań naukowych. Ponownie mam tutaj na myśli rozmaitej maści ignorantów typu antyszczepionkowcy czy zwolennicy homeopatii - wiem, że oszołom pozostanie oszołomem choćby wysłać go na kurs uniwersytecki z biologii, ale nawet bardziej od oszołomów wkurwiają mnie ludzie, którzy gdzieś coś usłyszeli i uważają, że może coś w tym jest i że przecież koncerny farmaceutyczne zarabiają piniondze, więc może coś w tym jest i w ogóle. Bo na kwejku pisali, że w szczepionkach jest rtęć, a ciocia męża sąsiadki wyleczyła raka pestkami owoców.

Po trzecie - edukacja seksualna połączona ze zdrowotną. Potrzeby rzetelnej informacji o antykoncepcji, fizjologii czy stawianiu granic nie trzeba raczej uzasadniać, a dla ludzi, którzy uważają, że to rodzice powinni edukować dzieci w tym temacie, odpowiedź jest prosta - może i powinni, ale nie edukują. Dodatkowo brakuje w programie wiedzy o profilaktyce zdrowotnej, genezie i leczeniu chorób (chociażby o tym, że jest wiele rodzajów raka i że mają one różne przyczyny i różne rodzaje terapii).

Gdybym była dyktatorką, to pomijając wyżej wymienione zmiany w programie szkolnym, wprowadziłabym natychmiast podpisaną w nocy ustawą trzy reformy. Po pierwsze, kary pieniężne za nieprzyjście do lekarza na umówioną wizytę bez odwołania telefonicznego. Kojarzycie ten motyw, jak przychodzi się na wyczekiwaną od miesięcy wizytę u specjalisty i okazuje się, że większość osób nie przyszła? Po drugie, akcyza na cukier i białą mąkę, bo to takie samo gówno jak alkohol i papierosy. Po trzecie, delegalizacja nagrań i wykonywania utworów zespołu Dżem. Za "Whisky moja żono" grane na deptaku na rozstrojonej gitarze - kołchoz.

czwartek, 3 marca 2016

"Z archiwum X" 2016 - czy nadal chcę wierzyć (spoilery)

Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po nowych odcinkach "Z archiwum X", jednak po obejrzeniu finału czuję się względnie usatysfakcjonowana. Dlaczego względnie? O tym pod koniec notki. Po pierwszym odcinku miałam mieszane uczucia, przede wszystkim odniosłam wrażenie, że twórcy postanowili upchnąć w czterdziestu pięciu minutach maksymalną ilość wątków. Wszystkie zagadki z głównej historii powróciły, pojawił się Palacz, pojawiło się obce DNA, uprowadzenia, ciąże wywołane eksperymentami kosmitów. Istny natłok klasycznych motywów, które w oryginalnych seriach pojawiały się stopniowo, podsycając pomału ciekawość widza.

Spodziewałam się, że dalszy ciąg będzie dalej prowadzony w tym samym stylu, spotkało mnie jednak miłe zaskoczenie. Nowa seria zawiera wszystko, co cenię w serialu, a więc niepokojącą atmosferę zagrożenia, świetnie poprowadzone interakcje między bohaterami oraz brawurowe poczucie humoru, jednak ze względu na fakt, że składa się tylko z sześciu odcinków, pozostawia pewien niedosyt. Jedyne, co mogę mieć do zarzucenia, to przesadna dramatyzacja i skupienie na głównych bohaterach - szczególnie wątek dziecka Scully opiera się głównie na sentymentalnych rozmowach pełnych egzaltacji i wielkich słów. Również David Duchovny jedzie chwilami po bandzie, odstawiając popisówę w stylu Hanka Moody'ego. Co do Gillian Anderson, to jak zwykle jest świetna (swoją drogą wygląda chyba nawet lepiej niż w starych odcinkach, z wiekiem pozbyła się pulpaśnych policzków i jeszcze bardziej wyszlachetniała).



W serii mamy dwa odcinki typu "monster of the week", z czego jeden jest wręcz trollski i dużo osób się tym bulwersuje, jak dla mnie spoko. Na tym opierał się cały urok serialu, że poza śmiertelnie poważnymi ludzkimi dramatami mieliśmy też lżejsze wstawki. Bardzo spodobały mi się postacie młodych agentów, mimo że przy ich wymyślaniu twórcy chyba poszli na łatwiznę - zarówno z charakteru i przekonań, jak i z wyglądu przypominają Mouldera i Scully. Rozumiem, że był to celowy zamysł, niemniej jednak fajnie by było, gdyby bohaterowie jakoś się rozwinęli, fajny byłby na pewno spin off z ich udziałem, szczególnie że aktualne tematy dobrze wpasowują się w klimat serialu. Widać to po odcinku o muzułmańskich terrorystach, w którym groza w ciekawy sposób łączy się z groteską. Scena, w której odurzony psychodelikiem Moulder szaleje w Las Vegas jest absolutnie genialna.

Wreszcie finał - od razu muszę ostrzec przed spoilerami, jeżeli ktoś nie oglądał. Cała zagadka, prowadzona misternie przez tyle lat, poszła w pizdu z tym jednym odcinkiem. Rozwiązanie okazało się całkiem satysfakcjonujące, wprowadzając sporo zamieszania i dylematów, zaburzając jednoznaczny podział na dobrych i złych. Przynajmniej ja widzę pewien sens i logikę w depopulacji Ziemi. Oczywiście jest to woda na młyn dla zwolenników wszelkiej maści teorii spiskowych spod znaku NWO, illuminatów i innych reptilian, którzy wyżywają się radośnie na forach internetowych. Podsumowując - niewielka garstka ludzi jest w spisku z kosmitami/masonami/whatever, posiada wręcz nieograniczoną potęgę, zmierza do wyginięcia większości ludzkości, wszystko to jest otoczone bezwzględną tajemnicą. Więcej na ten temat można dowiedzieć się z: internetów, filmów z żółtymi napisami, książek sprzedawanych w taniej książce i marketach, mnóstwa mainstreamowych filmów i seriali... Oh wait.

Czy nadal chcę wierzyć? Tak i nie. W momencie, kiedy znajdę proste i jednoznaczne wyjaśnienie na wszystko, stracę sens życia. Jednocześnie uznam prawdopodobnie, że mój mózg zanikł. Istotą wszystkiego jest właśnie tajemnica, a po dzieciństwie pełnym paranormalnego folkloru do końca życia będę śledzić światła na niebie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...