Lata dziewięćdziesiąte i dwutysięczne dały nam coś, co ktoś ładnie określił jako ukąszenie daenikenowskie. Książki Daenikena były u mnie w chacie, w sumie nie wiem czemu (podobnie jak "Święty Graal, święta krew", książka, która zainspirowała Dana Browna) i uznałam wówczas starożytnych kosmitów za bardziej prawdopodobną opcję niż pierdy, które sprzedawano na lekcjach religii. Biedronka nie była taka jak teraz, że ciecierzyca, krewetki, świeże warzywka, chuje muje dzikie węże - pośród brudnych kartonów i pasztetów z psa sprzedawano tam gazetkę o znamiennym tytule "Prawda" (ktoś to pamięta? bo nie znalazłam żadnej wzmianki w necie, a szkoda), w której było dużo o UFO, samozapłonach i seryjnych mordercach. Na MTV była muzyka, na Cartoon Network Chojrak, a Discovery dawało co wieczór programy o mumiach i oczywiście UFO - piękne czasy.
Niestety lata mijają, tracimy niewinność, oglądam filmik z autopsji kosmity, zrobiłam się bardziej Scully i myślę sobie, że wtf, kto normalny robi tak słabą dokumentację z badania istoty pozaziemskiej, w dodatku na kawałku obsranego stołu w laboratorium niewyglądającym na szczyt techniki i bez kombinezonu zakrywającego szczelnie ciało. Kupuję bardziej wersję Sagana niż Daenikena, spisek ukrywający odwiedziny istot pozaziemskich nie istnieje i bardzo mnie to martwi. Co innego złe korporacje rządzące światem. O tym jest właśnie "Mr Robot".
Żeby nie było - nie uważam, że grupa panów w czarnych garniturach ustala nieoficjalnie, co ma się zdarzyć i po co, nie wierzę w rząd światowy, NWO i całą resztę tym podobnego crapu (w "Archiwum" panowie w czarnych garniturach celowo byli mocno groteskowi, co strasznie mi się podoba, obecnie noszą ciuchy od projektantów). Niemniej jednak korporacje są obecnie równie potężne jak państwa, a co gorsza - chuja można im zrobić. Praca za miskę ryżu, inwigilacja w internecie, banksterka, lobbing, nawet taki banał jak sprzedaż gówna z syropem g-f zwanym dla niepoznaki jedzeniem, by następnie sprzedać niedziałające środki na odchudzanie - to są realne problemy, które nie dotykają nas jeszcze w tym stopniu co Amerykanów - plus zamieszkiwania peryferii Europy. Po prostu to wszystko nie jest scentralizowane, co lubią sugerować zwolennicy teorii spiskowych.
"Mr Robot" opowiada historię aspołecznego programisty z dziwną mordą imieniem Eliot, który pracując dla korporacji zabezpieczającej sieci komputerowe, nawiązuje jednocześnie kontakt z podziemiem hakerskim. Generalnie jakoś nie kupuję tych jego zaburzeń, ma sporo znajomych jak na zaburzonego typa, a objawy typu niechęć do dotyku to mam i ja i jakoś nie uważam się za chorą. Mniejsza z tym. Akcja rozwija się dynamicznie dzięki fajnie prowadzonym wątkom pobocznym - są dragi, zdrady, wycieki nagich fotek i ciężkie dylematy moralne. Eliot - mimo prób prowadzenia ustabilizowanego, zwyczajnego życia - czuje, że ze światem jest coś nie tak. Inwigilując ludzi w sieci, odkrywa ich najciemniejsze tajemnice i cały moralny gnój skrywany skrzętnie pod maską normalności.
W takiej sytuacji zastaje go tajemniczy Mr Robot, enigmatyczny przywódca hakerskiej organizacji, który nic nie mówi wprost, tylko wygłasza wyjątkowo wkurwiające teksty mające zapewne dać nam do myślenia. Spoko. Jest kilka teorii na jego temat, ja wstrzymam się przynajmniej do końca sezonu. Ogląda się naprawdę dobrze, więc polecam ogarnąć zanim zrobi się mainstreamowe i wszyscy zaczną przeżywać.
Aha - Martin Wallström w roli korpo-kurwy z wszechpotężnego Evil Corp jest przegenialny, dla mnie jest współczesnym American Psycho, który co prawda nie morduje, niemniej jednak ma swoje za uszami. Mocny wątek.
Jeśli chcesz mnie inwigilować na fejsie, zapraszam do polubienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz