sobota, 14 listopada 2015

Spiskowa teoria podrywu # 4 - dlaczego mężczyźni nie kochają zołz cz. 2

Dobra, teraz będzie o seksie. Wizja seksu przedstawiona w poradniku "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" jest bardzo smutna i sprowadza się praktycznie do szantażowania i manipulowania dupą z domieszką starego dobrego seksizmu. Dowiadujemy się, że mężczyźni od razu klasyfikują kobiety jako "rozrywkowe" bądź "warte zachodu". Cytując: "facet ocenia, czy jesteś dziewczyną przechodnią, po jednej jedynej rzeczy: jak szybko mu się ODDASZ". Podkreślenie nieprzypadkowe. "Oddać się" to określenie, które powinno wyjść z użytku w mowie potocznej podobnie jak "pludry" czy "krynolina", zawiera bowiem spory ładunek ideologiczny. W skrócie - facet czerpie przyjemność z seksu, kobieta łaskawie daje dupy w momencie, kiedy piesek jest już wystarczająco zaśliniony i ryzyko, że ucieknie, jest minimalne. Zakładamy też, że seks jest towarem, wg określenia autorki "cukierkiem", który należy wydzielać, tak żeby facet nie poczuł się zbyt pewnie. Dość obrzydliwa wizja.

Kolejna złota myśl: "Mężczyźni są zaborczy. Każdy z nich lubi wiedzieć, że inni mężczyźni niełatwo dotrą tam, dokąd on stara się dotrzeć". A może boją się porównania, lol xD Wg poradnika mężczyźni przed seksem nie myślą jasno (idealna sytuacja, żeby takiego typa zmanipulować), nie interesuje ich twoja osobowość, ani to, że rano lubisz zjeść pączka i wypić kawę z odtłuszczonym mlekiem (w kulturze amerykańskiej to chyba zajebiście ważna sprawa określająca danego człowieka), natomiast po seksie, jak już "sobie ulżą" - odzyskują świadomość. Dlatego trzeba trzymać typa jak najdłużej w stanie zamroczenia, a zanim się zorientuje, będzie nosił na tobą torebkę, stawiał drogie kolacje i poznawał rodziców. Minimalny okres abstynencji po poznaniu to miesiąc. Większość facetów kalkuluje koszty zaruchania (dwie kolacje, x drinków, kwiaty itp.), natomiast zołza "bez względu na możliwości jego budżetu, wymaga, żeby wszystko wydał na nią". Osobliwy materializm pod płaszczykiem wyzwolenia.

Zołza wie, że ma do zaoferowania więcej niż seks i decyduje się na niego, gdy przyjdzie na to prawdziwa ochota. No dobra, a co jak ochota przychodzi wcześniej niż po miesiącu? W całym rozdziale rzuca się w oczy założenie, że seks dla kobiety jest zawsze kosztem emocjonalnym (a co, jeśli nie jest?), natomiast dla faceta - ulżeniem sobie, spuszczeniem z kija, czynnością oddzieloną od emocji. Kolejny patriarchalny stereotyp, który odbiera mężczyznom prawo do posiadania uczuć, podczas gdy facet też może zostać wykorzystany. Ale zdaniem autorki kiedy typ "dostanie to, czego chce", to kończą się kwiaty i kolacje przy świecach, stanowiące wyraz dziwnie pojmowanego szacunku, natomiast przy czekaniu z seksem taki "szacunek" wejdzie mu w nawyk. Czyli klasyczna tresura. Wiecie co? Walą mnie kwiaty i kolacje przy świecach. Chcę być partnerką, a nie księżniczką.

Autorka opisuje następnie "plan racjonowania cukierków" (dokładnie tak to zostało nazwane) - no kurwa, powinnam prowadzić chyba taki kalendarz. Na drugiej randce całowanie, żeby nie pomyślał, że jestem łatwa, po trzech tygodniach profilaktycznie trzeba zacząć nosić ładną bieliznę, po miesiącu można przejść na wyższy level, a przy tym cały czas starać się trzymać typa w niepewności, żeby sobie narobił nadziei i chodził jak na smyczy. Gdzie tu miejsce na spontaniczność? Można pogłaskać po kolanie, ale nie przechodzić wyżej. Skomplementować jego perfumy, ale broń borze nie robić aluzji seksualnych. Nie żartować na temat seksu. Całować się tylko w miejscach publicznych. Nie dopuszczać do obmacywania się w samochodzie, ponieważ jeśli facet ma nowe BMW, to kupił je w wiadomym celu. Zaczynam odnosić wrażenie, że autorka obraca się w towarzystwie dyskotekowych ruchaczy.



Kolejny rozdział opatrzony jest podtytułem "Jak go przekonać, że jest panem sytuacji, podczas gdy to ty trzymasz ster". Dalej trochę pierdół o tym, jak to facet nie zapyta o drogę i że jak chcesz, żeby skręcił w prawo, to musisz mu powiedzieć, żeby skręcił w lewo. I najlepsze - historia laski, która zabiła żmiję w ogrodzie, powiedziała o tym swojemu chłopakowi, przez co on poczuł się mało męski i nie mógł osiągnąć erekcji. Wniosek taki, żeby pod żadnym pozorem nie zmieniać przy facecie koła w samochodzie ani nawet żarówki, bo zagraża to delikatnemu męskiemu ego. Tak sobie teraz myślę, że praca na zgrzewarce musiała uczynić mnie kompletnie aseksualną. Ogólnie mężczyźni, których męskości zagraża każde gówno z gender i ciotami w rurkach na czele, kojarzą mi się z Kościołem w Polsce, który jest tak bardzo atakowany i zajebiście zagrożony przez randomowe artykuły w lewackich mediach.

Dalej moja ulubiona rada - chwalenie. I po raz kolejny traktowanie mężczyzn jak upośledzonych dzieci. Jeśli przyniesie kwiaty (motyw kwiatów jako podstawowego wyznacznika udanego związku przewija się non stop) albo wyświadczy ci przysługę, rozpływaj się w zachwytach. Udawaj słabą kobietkę i sraj żarem nad półką, którą powiesił krzywo i w złym miejscu. Jak twierdzi poradnik, nosząc spodnie, dajesz mu wyzwanie do walki i stajesz się jego PRZECIWNIKIEM, a tego bardzo nie chcemy. No kurwa, a jak jest przedstawiany facet , może jako równorzędny partner, lol. Sposób, jak sprawić, by on nie rozrzucał skarpetek - zrobić mu z kosza na pranie obręcz do koszykówki. Następnie następuje długa litania o tym, jacy mężczyźni są upośledzeni, ponieważ zachlapują łazienkę, używają ręczników do twarzy do wycierania podłogi, a w międzyczasie kilkakrotnie przewija się motyw oddawania czeku z wypłatą kobiecie (pochwal go, a potem przelicz, czy dobrze wypłacili nadgodziny).

Później następuje rozróżnienie dominacji symbolicznej i faktycznej (symboliczna jest wtedy, kiedy on wydaje polecenia kelnerom i otwiera ci drzwi, faktyczną sprawujesz ty). Dużo pierdolenia o tym, że mężczyźni rządzą światem, ale kobiety rządzą mężczyznami, i że równouprawnienie w związkach nie ma racji bytu. Stąd tylko krok do dawania dupy za awans, względnie za prezenty czy wykonywanie prac domowych. O ile z początku wydaje się, że książka przedstawia lukrowany świat amerykańskich seriali, o tyle później wychodzi na jaw, że de facto chodzi o stary dobry model dominacji i uległości, który sprawdza się w łóżku, a nie w życiu. Jeśli komuś pasują role jelenia i utrzymanki stosującej system kar i nagród, droga wolna. Ja się wypisuję z tego.

Na razie tyle, jak wrócę z onkologii, wezmę się za resztę.

poniedziałek, 2 listopada 2015

W poszukiwaniu elektro - raport październikowy

Tak jak nie było co robić, tak przyszedł październik, a wraz z nim nowe sezony seriali (w tej chwili oprócz Doktora - American Horror Story i The Knick), studenciaki i dobre imprezy na mieście. W listopadzie spodziewamy się m.in. imprezy depeszowej (dawno nie było), natomiast jeśli chodzi o październik, było tak...

1. Koncert GusGus - hala Międzynarodowych Targów Poznańskich

Mieszkając na Islandii można pracować w przetwórstwie rybnym albo być muzykiem. Stężenie dobrej muzy na kilometr kwadratowy jest nieproporcjonalne do liczby ludności, a oprócz Sigur Ros i Bjork na tym kamienisto-rybno-wulkanicznym gruncie wykluł się również GusGus. Wg wikipedii jest to muzyka elektroniczna z elementami trip-hopu, house, techno i jazzu. Jeśli o mnie chodzi, to nic mi nie robi dobrze tak bardzo jak połączenie dobrego pierdolnięcia z emocjonalnym wokalem oraz opcjonalnie seksownym skandynawskim wokalistą z dziwną mordą (mój ulubiony typ, jak Eskil z Covenanta i Daniel z GusGus, w Polsce nie ma takich facetów). Obecny skład zespołu to Daniel, drugi wokalista-wyking oraz didżej w szpilkach i makijażu, który robi jakieś 80% show, ale i tak wszyscy się jarają wokalistami, bo za konsoletą nie da się tak zajebiście ruszać itd. Życie. Z powodów logistycznych (bifor) nie załapałam się na support, na palarni zastałam gęstą mgławicę bakłażana niczym na Pendulum w Bydgoszczy i zaraz potem zaczął się show. Kilkunastominutowe, didżejskie wersje utworów, światła, lasery. Jak na bis zagrali "Add this song", to było takie pierdolnięcie, że dach się zawalił i tuzin osób nie żyje.



2. Electro Moustache - Dwa Światy (Toruń)

Dymy i lasery. Dużo dymu i laserów. Darmowe wąsy dla każdego i kiczowata muza, italo-disco-horror-electro-synth-space-chicago-house. Impreza cykliczna ostatnio reaktywowana, kiedyś było w Bunkrze, ale Bunkier się spalił, co nadal uważam za moją prywatną tragedię, i aktualnie jest organizowane w piwnicy Dwóch Światów - jednego z ciekawszych klubów w mieście. Wejście jedynie za piątkę, dobre pierdolnięcie w retro klimacie i wizualizacje z dużym udziałem He-Mana. Aha, proszę nie tańczyć na tym podwyższeniu dla didżeja, bo was wyjebią, na przyszłość będę wiedziała.



3. Die Antwoord Night - NRD (Toruń)

Coś, czego nikomu nie trzeba szczególnie polecać. Kolejny z moich ulubionych klubów i impreza w klimacie zef-rapu. Byłam na koncercie Die Antwoord przy okazji Euro 2012, ale co to za koncert na środku rynku, godzina i nara. Tym razem pełny wygryw, darmowe wejściówki i cały wieczór wg schematu - godzina tańczenia - browar na ogródku - powrót na parkiet.



4. Halloween w Hadesie (Toruń)

Hades to bardzo bezpretensjonalna, sympatyczna miejscówka, trochę kucowo-studencka, ale przynajmniej nie przyklejasz się do podłogi i nikt się nie bzyka po kiblach jak w Kotle (chyba). Tanie szociki, tani browar w przyzwoitym wyborze (jest porter, specjal z rokitnikiem, żywiec biały), muza totalnie jak w liceum, czasami trafi się Kazik, ale chyba rzadziej niż kiedyś, tak to Marilyn Manson, Limp Bizkit i dużo innego dobra. Tak po północy zaludnia się parkiet. Tym razem impreza była przebierana i przez cały wieczór mieliśmy wkręt, że jesteśmy w jakimś amerykańskim filmie - no bo normalnie w Polsce nie ma takich imprez. Chciałabym się przebrać, a tu chuj, mogę zrobić domówkę jedynie. Ogólnie przy użyciu żelatyny, chusteczek, barwników spożywczych i standardowych kosmetyków można stworzyć cuda na ryju, było dużo zombie, wampirów, poza tym lalka z Piły, Joker, uroczy koleś przebrany za irlandzkiego skrzata, a nawet jedna gnijąca panna młoda oprócz mnie, ale i tak nie miała niebieskich włosów :P



Taka mała dygresja - koleżanka pracowała w jednym z modniejszych klubów studenckich z selekcją, gdzie nie wejdziesz w bluzie z kapturem (ostatnio mnie nie wpuścili, w sumie nie wiem czemu i mam ich w dupie), parkiet roi się od odpicowanych bananowych lasek i chłopaczków w koszulkach polo i butach od komunii, na bramce stoją tęgie kafary, a regularnie ktoś dostaje wpierdol, kiedyś nawet ktoś wbił dziewczynie nóż w plecy. I chuj, tak jak odwiedzam bardziej alternatywne miejscówki, gdzie co najwyżej sprawdzają dowód, a na imprezie wszyscy są naćpani łącznie z didżejem, tak nigdy nie widziałam potencjalnie groźnej sytuacji, mało tego - nie ma jakichś dużych problemów z zarywającymi namolami. Z innych niusów to zamknęli pedałownię na Szerokiej koło Empiku, podobno było słabo, ale i tak szkoda, że się nie wybrałam. Natura nie znosi próżni, więc można mieć nadzieję, że wkrótce powstanie jakiś lepszy klub gejowski z czymś ciekawszym niż karaoke.



A w piątek widziałam coś dziwnego, koło 19 niebo zrobiło się nagle niebieskie jak w dzień i przez pół nieba przeleciał mega jasny meteor. Tyle wygrać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...