niedziela, 29 marca 2015

Pora na przygodę. Opuszczona agencja towarzyska w Poznaniu.

Przy okazji wizyty w Poznaniu udało mi się zwiedzić opuszczoną agencję towarzyską na ulicy Dziewińskiej. Swego czasu był to jeden z najbardziej ekskluzywnych burdeli w kraju prowadzony przez zorganizowaną grupę przestępczą, w 2010 roku policja zrobiła im wjazd na chatę i przybytek zamknięto. Od tego czasu popada w ruinę, rozkradziono kable itp. Więcej info pod linkiem.

Widok z zewnątrz.



W środku spotkała nas niespodzianka, mianowicie okazało się, że dawny burdel zamieszkuje jakiś koleś. Był dosyć zdziwiony, że ktoś jest zainteresowany zwiedzaniem, ale pozwolił nam się rozejrzeć pod warunkiem, że zbierzemy się zanim wrócą jego ziomy (?).



Wydaje się, że budynek został zaprojektowany z przeznaczeniem pod agencję. Oprócz małych prywatnych pokojów z łazienkami mamy bar oraz apartament z wielkim łóżkiem (pozostała rama) oraz obecnie zdewastowanym jacuzzi.



Na ścianach "gustowne" reliefy.





Generalnie miejscówka bardzo ciekawa, mimo wielu zniszczeń widać elementy oryginalnego wystroju, można znaleźć karty drinków, buty, bieliznę itp. Warto zobaczyć, zanim całkiem popadnie w ruinę. Żałuję, że ktoś zdążył już zajebać neon z nazwą firmy, pięknie by się prezentował na moim balkonie.

Z innej beczki: uratowałam syrenkę, której odpadła główka po imprezie. Przeszczep się przyjął.



Inne:



To w środku to chyba Wojtek Bąkowski, może ktoś wie?

wtorek, 24 marca 2015

Skandynawski kryminał w klimacie Tarantino - "Jackpot" alias "Arme Viddere"

Jedno słowo: choinki.
Drugie słowo: gwoździarka.



Film pod norweskim tytułem "Arme Viddere" do Polski wszedł jako "Jackpot". Myślałam, że to tradycyjny przejaw inwencji polskich tłumaczy tytułów filmowych, ale okazało się, że oryginał znaczy tyle co "French toasts", czyli takie kanapki opiekane na patelni. Może to jakiś slang, jak ktoś się uczy norweskiego, to niech da znać. W każdym razie dobrze, że polscy tłumacze się za to nie wzięli, bo pewnie wyszłoby coś w stylu "Zakłady nie od parady" albo "Nie igraj z gwoździarką".

Główny bohater, Oscar, bardzo fajny zresztą z ryja, pracuje w zakładzie produkcyjnym zatrudniającym byłych więźniów. Koordynuje pracę wesołej ekipy składającej się z podstarzałego harleyowca Thora, Solora rudego jak rodowity Irlandczyk oraz świeżo zatrudnionego psychopatycznego pojeba z imponującą jak na młody wiek listą wyroków.



Na zdjęciu cała ekipa: Oscar, Psychopatyczny Pojeb, Irol i Stary Kuc. Zgadnijcie, kto ginie pierwszy, jeśli nie ma Murzyna.

Film zaczyna się sceną przesłuchania prowadzoną przez typowego Wallandera, który na miejscu zbrodni oprócz zwłok zastał jednego żywego kolesia przygniecionego grubą martwą prostytutką. Później mamy retrospekcję: Oscar wraz ze znajomymi kryminalistami wygrywa duży hajs (na polskie niecały milion) w zakładach sportowych. Złodzieje nie są zbyt błyskotliwi, niemniej jednak kminią, że im mniej osób do podziału, tym więcej przypada na głowę. W międzyczasie do akcji wkracza gangster, któremu jeden z zainteresowanych wisi kasę i zaczyna się jazda. Oscar mimowolnie zostaje wplątany w samonakręcającą się pętlę przemocy bez możliwości ucieczki.

Dawno nie bawiłam się tak dobrze, oglądając film. Wielowątkowa i zagmatwana kryminalna intryga doprawiona jest sporą dawką czarnego humoru w stylu Tarantino oraz starej dobrej ultraprzemocy. Jak powiedział kiedyś mój znajomy, upadki na ryj zawsze cieszą, a jeszcze bardziej cieszą rozbryzgi krwi na ścianach i rozwalone łby. Dodatkowo mamy mnóstwo smaczków nawiązujących do klasycznych skandynawskich kryminałów - sama postać ekscentrycznego policjanta stosującego osobliwe psychologiczne triki dezorientujące przesłuchiwanego oraz jego enigmatycznej asystentki zasługuje na własny serial. Plus świetnie dobrana muzyka i perfekcyjny, dezorientujący montaż.

W kontekście norweskich realiów, gdzie teoretycznie przy drugim zakupie wódki w ciągu tygodnia przychodzą smutne panie i pytają, czy masz jakiś problem, a przy trzecim zabierają ci gówniaka, urzekła mnie postać troskliwego tatusia-gangstera wychowującego dziecko na zapleczu burdelu, w którym dodatkowo sprzedaje się alko spod lady.

Ciekawostka: paluchy w scenariuszu maczał sam Jo Nesbo, co samo w sobie stanowi rekomendację. Jeśli podobali wam się "Łowcy głów", to "Jackpot" jest równie godny polecenia - w podobnym klimacie, tyle że bardziej komediowo i zdecydowanie mniej burżujsko. Obowiązkowa pozycja dla fanów czarnego humoru, wszelkiej maści Wallanderów i krwawej rozpierduchy.

niedziela, 22 marca 2015

Pora na przygodę - Tormięs

W dobie szalejących cen nieruchomości mimo niedoboru lokali na rynku nikogo nie dziwi kawał pustego placu w centrum miasta. Obecnie z dawnego Tormięsu pozostał komin (którego nie można rozebrać ze względu na przepisy o ochronie zabytków) oraz ruiny. Poniżej kilka foteczek z wypadu.











poniedziałek, 16 marca 2015

Spiskowa teoria samorozwoju # 4 - jak kłamać w CV

Po pierwsze: trzy czwarte ogłoszeń dotyczących pracy biurowej to fejki i jak najbardziej możemy się spodziewać telefonu/maila z odpowiedzią, z tym że nie od rekruterów, tylko od sprzedawców ubezpieczeń od niczego albo wysokooprocentowanych kredytów. W końcu jeśli jesteś bezrobotny, to pewnie nie masz ubezpieczenia i potrzebujesz hajsu, logiczne.

Po drugie: prawdopodobieństwo, że ogłoszenie jest fejkiem wzrasta wykładniczo wraz z pojawieniem się słów "branża finansowa".

Po trzecie: są kłamstwa i kłamstwa. Na szczęście większość gównianych stanowisk posiada dobrze brzmiące nazwy i typowo studenckie fuchy nazywają się np. specjalista ds. obsługi klienta zamożnego albo artysta kanapkowy. Dodatkowo polecam wpisywać zakres obowiązków, ponieważ mało ambitne zajęcia można opisać w pięknych słowach. I tak przy okazji sprzedaży garnków można zajmować się prowadzeniem bazy teleadresowej w systemie CRM, a pracując w klubie ze striptizem - obsługiwać klienta anglojęzycznego.

Bez problemu przejdzie również ściema dotycząca rzekomej pracy przy kelnerowaniu/wykładaniu towaru/sprzedaży bezpośredniej/whatever. Gorzej, jeśli wymogi są nieco bardziej wyśrubowane/weryfikowalne. Ostatnio czytałam, że kobiety zazwyczaj wysyłają CV tylko, gdy spełniają 100% wymienionych w ogłoszeniu warunków, mężczyznom natomiast wystarczy spełnienie połowy. Jak się to kończy? Różnie. Czasem warto zaryzykować, szczególnie jeśli ogłoszenie zawiera pińcet wymogów łącznie z językiem aafrikans i prawem jazdy na ciężarówki. Ale bywa inaczej. Poniżej autentyczny przykład.

Kierownik działu chciał zatrudnić chłopaka, żeby dział stał się koedukacyjny i nie było samych lasek. Przyszły cefałki, wszyscy mieli wpisany płynny angielski (english level: swimming). Po czym ziomki przychodzą na rozmowę.

- So why do you want to work in our company?
- Yyyyy my name is potato.

Ostatecznie zatrudniono dziewczynę.

piątek, 6 marca 2015

Spiskowa teoria samorozwoju # 3 - Co? Gówno, MBO.

Jak podaje wikipedia, MBO czyli management by objectives, czyli zarządzanie przez cele, jest to proces definiowania celów wewnątrz organizacji, na skutek którego pracownicy oraz menadżerowie mają zadumać się nad możliwością poprawy i zacząć działać, tak aby poprawić organizację organizacji. Czy jakoś tak. W praktyce jest to taka śmieszna tabelka z procentami określającymi wagę poszczególnych mierzalnych wskaźników, które musisz spełnić, żeby cię nie wyjebali.

Mierzalne wskaźniki brzmią spoko, w końcu mamy wolny rynek i nagradza się wyniki pracy, bo komuna się skończyła i już nie ma, że czy się stoi czy się leży itp. Stąd też polskie firmy rzuciły się na coachów wprowadzających ten jakże nowoczesny (opisany w 1954) system zarządzania jakością. W końcu nie opiera się on na uznaniowości, jak to bywało kiedyś, tylko na realnych parametrach oceny pracy, ustalanych w oparciu o metodę SMART, czyli że cele realne do osiągnięcia, konkretne i takie tam. Swoją drogą zawsze miałam bekę, kiedy po coachingu dziunia zatrudniona na stanowisku coacha z wielką powagą dawała mi do podpisania pseudoumowę, w której zobowiązywałam się zrealizować cele. Gdzie oni ich tego uczą, na pedagogice?

Dajmy na to, że pracujesz jako blacharz w fabryce akordeonów, a dodatkowo w okresach wzmożonej produkcji wspierasz sąsiednią linię produkującą fujarki. W arkuszu MBO zobowiązujesz się do dziennej produkcji dziesięciu akordeonów, co stanowi 50% twojego MBO. Pozostałe wskaźniki są rozłożone na jakość wyrabianych akordeonów, prawidłową konserwację maszyny do wyrobu akordeonów oraz trzeźwość w miejscu pracy. Skupiasz się więc głównie na ilości (gorzej, jeśli magazyn da dupy i nie dostaniesz danego dnia wystarczającej ilości blachy), ponieważ jakość jest mniej doceniana, zlewasz natomiast trzeźwość, która posiada tylko dziesięcioprocentową wagę. Zmieniają ci więc cel, nadając większą wagę jakości, pojawia się chaos i walisz focha na kierownictwo. Tymczasem na linii fujarek ludzie zapieprzają jak dzikie osły, ale masz na nich wylane, bo musisz realizować swoje indywidualne cele.

Generalnie ustalanie celów nie motywuje do dobrej pracy. Ustalanie celów motywuje do realizowania celów. Premia za wyniki nie motywuje do dobrej pracy, tylko do robienia wyników. Głośno było o pracownikach empiku, którzy sami kupowali kalendarze Chodakowskiej, żeby wyrobić cele. A co powiecie na zmienianie faktur papierowych na elektroniczne na rozwiązanych umowach za telefon/internet? Póki co nikt się nie kapnął i działa, a że jest w MBO, to nieaktywne konta są na wagę złota.

A co jeśli w danym miesiącu nie ma wielu zamówień na akordeony i robisz tylko pięć dziennie, a resztę czasu spędzasz robiąc fujarki? MBO ponownie jest modyfikowane. Albo i nie, bo w końcu teoretycznie nie powinno się zmieniać wskaźników, więc zlewasz całość od góry do dołu, bo skoro nie wyrobisz głównego celu, cała reszta automatycznie przestaje się liczyć. Albo ze względu na słaby popyt ręcznie podwyższają MBO po zakończeniu miesiąca rozliczeniowego, więc ponownie zlewasz sprawę, bo w końcu i tak ci podciągną. I tak to się kręci. Hajs robią coache i managerowie, a firma traci.

czwartek, 5 marca 2015

Biomet niekorzystny # 9 - dzień, w którym wszystko się rozjebało

1. Wąż od pralki przecieka. Podejmij próbę naprawy przy pomocy silikonu wyciskanego z tuby bez użycia pistoletu. Rozpierdol tubę silikonu. Nałóż silikon łyżeczką i naciągnij na tubę prezerwatywę, żeby silikon nie wysechł. Trzymaj kciuki, żeby sposób z silikonem zadziałał (góra prania narasta).

2. Przepalona żarówka w kuchni. Kup jakąkolwiek i zdziw się, że nie pasuje.

3. Przy okazji farbowania włosów upierdol całą łazienkę na niebiesko i połam szczotkę. Szczotka tak czy inaczej była cała w silikonie.

4. Z powodu krzaka windowsa nie działały google, youtube ani blogger. Ściągnij jakiś randomowy rootkit i wykrzacz windowsa do końca.

5. Właśnie przestały działać latarnie na całej ulicy.



P.S. Dobrych parę miesięcy pracy na dziale technicznym. W tej chwili sama nie wiem, jak do tego doszło, ale robię w inżynierii produkcji. Trust me.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...