piątek, 26 czerwca 2015

Spiskowa teoria samorozwoju # 6 - jak dostać pracę po studiach humanistycznych

Tak się składa, że skończyłam jeden z kierunków studiów zwanych humanistycznymi, po których zgodnie z tym co piszą w internetach smaży się frytki w macu, ewentualnie siedzi na kasie w tesco. O poziom niżej od administracji/ekonomii/zarządzania jest kulturoznawstwo, historia sztuki i socjologia. I w ogóle OMG co za debile przecież trzeba było iść na inżynierkę i trzepać pięć tysi w pierwszej pracy zaraz po studiach, już w trakcie przecież firmy same się po ciebie zgłaszają, darwinizm społeczny, korwin itp. Szczególnie jeśli skończyło się inżynierię budowy klatek dla chomików na Wyższej Szkole Otwierania Parasola w Dupie, a w ramach zajęć praktycznych czyściło maszyny u szwagra we firmie.

Wszyscy absolwenci kierunków humanistycznych, o ile nie odnaleźli swojej niszy w trakcie studiów (trener crossfitu, rękodzieło, kierownik sklepu, whatever - naprawdę są różne przypadki), poszukują mitycznej pracy biurowej. Obojętnie jakiej - ważne, aby była biurowa. Szczytem marzeń jest etat w budżetówce, a ten jak wiadomo można dostać tylko po znajomości, jak pani Krysia pójdzie na emeryturę, za to potem można od razu zajść w ciążę i pójść na L4, a potem na macierzyński. Do tego czasu warto siedzieć przy pani Krysi na bezpłatnych praktykach. Znajomej skończyła się umowa na zastępstwo w jednej instytucji państwowej, poszła do kolejnej. Umowa-zlecenie, 1200 zł, potencjalna możliwość dojazdów godzinę w jedną stronę po przeniesieniu działu. Pytam się, czemu nie poszuka czegoś innego, skoro w głupim outsourcingu przy sprawdzaniu faktur można zarobić więcej, a praca również rozwojowa co wypełnianie non stop tych samych papierów po osiem godzin dziennie. Ale budżetówka przecież! Jeśli o mnie chodzi, to dość miałam do czynienia z betonem w firmach prywatnych, by chcieć się przekonać, jak to wygląda w instytucjach państwowych.

Czasami aż ciężko uwierzyć, jakie plany na przyszłość miewają ludzie. Hitem jest powszechne przekonanie, że ukończenie bezpieczeństwa wewnętrznego może zapewnić pracę w policji (teraz jakaś prywatna uczelnia w Toruniu otwiera kierunek kryminologia - już widzę, jak wszyscy się rzucają), ale to jeszcze nic. UMK otworzyło niegdyś bardzo przyszłościowy kierunek - wojskoznawstwo - co generalnie miało na celu zapewnienie odpowiedniej ilości godzin lekcyjnych i chronienie etatów pracowników uczelni. Nie wiem, czy kierunek dalej jest prowadzony, ale moja koleżanka z liceum była nim maksymalnie zajarana. Trochę się zdziwiłam, bo jakoś nigdy nie interesowała się bronią, zapytałam więc o co chodzi. Otóż po wojskoznawstwie jak sama nazwa wskazuje można iść do wojska (oczywiście do BIURA), a dzięki temu na wczesną emeryturę.

Z kolei koleżanka ze studiów stwierdziła kiedyś, że nic nie szkodzi, że jest mało etatów w budżetówce, skoro jej znajomi po
naszym kierunku mają pracę. I do tego w zawodzie. To się pytam, gdzie? No w firmach. Ale jaką pracę? HR, księgowość, obsługa prawna? A nie wiem, w firmie. W biurze pracują. Aha. Teoretycznie rzecz biorąc telemarketing również jest pracą biurową.

Jeszcze w temacie - rozpierdalają mnie ludzie w wieku 20+ czy 30+, którzy z upodobaniem używają określenia "prywaciarz". Tzn. ja rozumiem, że chodzi zazwyczaj o pewien specyficzny typ przedsiębiorcy zwany Januszem biznesu, no ale heloł, samo pojęcie przywodzi na myśl czasy, kiedy do wyboru była praca u straszliwego prywaciarza bądź w postkomunistycznym, stabilnym jak cholera molochu.

No spoko, ale skoro nam tak źle po humanistycznych studiach, załóżmy własną działalność. Postulat ten pojawia się w dwóch wersjach:
1. "Nie ma pracy dla ludzi z twoim wykształceniem? To bądź przedsiębiorczy i załóż własną działalność!" (działa, możesz zostać kurierem DPD lub konsultantem Cyfrowego Polsatu)
2. "Pracodawcy mało płacą? To załóż własną działalność jak jesteś taki mądry i zobacz, jakie to koszty!" (nie wątpię, ale bynajmniej nie oznacza to, że można kazać ludziom zapierdalać za miskę ryżu)

Mit własnej działalności trzyma się mocno, warto przypomnieć tylko, że większość małych biznesów pada gdy tylko może sobie na to pozwolić bez utraty dotacji, co więcej - nie tworząc żadnych miejsc pracy. Ale statystyki bezrobocia spadają.

Tak więc nie zdążyłam co prawda założyć działalności, dostać etatu w skarbówce i zrobić sobie dziecka, ale za to zdążyłam założyć bloga, skończyć studia i po kilkuletnim bujaniu się w obsłudze klienta dostać pracę we firmie. Nie jestem tylko pewna, czy laskom zainteresowanym pracą we firmie pasiłaby opcja zmieniania szpilek na buty robocze i siedzenia w biurze bez okien w towarzystwie zaolejonych kartonów i menadżera-kosmity posługującego się dziwnym dialektem.

sobota, 6 czerwca 2015

Grudziądz - opuszczone budynki PKP

Ogarnąwszy zakłady mięsne, wybraliśmy się w okolice dworca Grudziądz Biedronka. Budynek swoją drogą koszmarny. Idąc dalej ulicą Dworcową, natykamy się na wiele budynków należących do PKP - większość opuszczona, zamurowana lub zabita dechami, w niektórych mieszczą się składy opału czy inne małe firmy. Istny Czarnobyl.



W końcu znajdujemy wejście do tajemniczego ogrodu xD



Kilka budynków biurowo-magazynowych - wszystko otwarte i zdewastowane, natura pomału przejmuje kontrolę.



Pozostałości znikome, zachowały się jedynie tabliczki informacyjne, instrukcje BHP. Rozpad postępuje.



Kolejne budynki i wieża, niestety z zamurowanym wejściem.



Okolice pierdla oraz opuszczony browar - niestety również odgrodzony wysokim płotem i rzeką Rudniczanką. Kiedyś były tam fantastyczne koncerty, karaoke i sklepik firmowy, gdzie można było tanio zaopatrzyć się w skrzynkę piwa.



Koteł <3

Uczymy się rozpoznawać drzewa z dużej odległości.



P.S. Wczoraj byliśmy w Lipnie na terenie opuszczonego szpitala psychiatrycznego, wejść się nie udało, ponieważ nie było ciecia (#stróż w boże ciało), ale nie będę się poddawać.

środa, 3 czerwca 2015

Grudziądz - ruiny zakładów mięsnych

Budynki dawnych zakładów mięsnych straszą w Grudziądzu odkąd pamiętam. Z dzieciństwa przypominam sobie jeszcze gustowne puszeczki ozdobione wkurzoną krową podpisaną MAT, później - już tylko ruiny. Niegdyś otoczone drutem kolczastym, teraz nie nastręczają trudności z wejściem (polecam płot od strony torów kolejowych).



Z ogromnego zakładu pozostało zaledwie kilka budynków, które są sukcesywnie rozbierane, więc warto pospieszyć się ze zwiedzaniem.



Zawsze odwiedzając takie miejsca mam mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony uwielbiam klimat opuszczenia i rozkładu, z drugiej zaś - ogromna szkoda, że przepiękne budynki z 1899 roku ulegają zniszczeniu.



Pozostałości siłą rzeczy nie ma, nie licząc tabliczek na budynkach. Nie widać również ani śladu obecności żuli (poza nami).





Na sam koniec spotkała nas niespodzianka - kozy w centrum miasta, na ogrodzonym kawałku trawnika między serwisem elektronarzędzi i wiaduktem. Grudziądz.



W następnym odcinku opuszczone budynki PKP - niestety nie udało się wejść na teren dawnego browaru.
Jeśli chcesz być na bieżąco, polub funpaga.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...