czwartek, 30 października 2014

Spiskowa teoria obsługi klienta - obsługa alternatywna

Mądrość ludowa głosi, że klient ma zawsze rację. A nawet jeśli nie ma, powinien mieć poczucie, że jednak ma. W standardowej obsłudze klienta rozmowa może brzmieć tak:

- Dzień dobry, ja chcę złożyć reklamację i dostać nowy telefon.
- A co się stało?
- Bo włączyłem tryb samolotowy, rzuciłem telefonem i nie poleciał!
- Rozumiem, że może być to nieco mylące. W takim razie już przekazuję sprawę do działu reklamacyjnego.
- Co wy za gówno sprzedajecie, przejdę do innej sieci.
- Błagam, niech pan nie odchodzi, niech pan skorzysta z naszej nowej zajebistej oferty!

Z mojej strony proponuję alternatywną obsługę klienta. Nie chodzi o to, żeby załatwić sprawę, tylko żeby dać do myślenia i zbić z tropu. O ile standardowi doradcy powinni mieć ukończoną pedagogikę specjalną, żeby pojąć tok myślenia niektórych klientów, o tyle w obsłudze alternatywnej najlepszym kierunkiem byłaby psychologia egzystencjalna. Taka specjalność naprawdę istnieje i powiem szczerze, że gdybym miała np. jakieś mieszkania na wynajem albo dostawała dwa koła pracując na pół etatu, to bym chętnie na niego poszła.
Otóż w obsłudze alternatywnej rozmowy wyglądałyby np. tak:

- Pani, nie działa mi internet, ten rojter się nie łączy.
- A po co panu internet? Tam to tylko pornografia, kwejki i wykopy. Książkę niech pan poczyta.

- Mam taki problem, że nie dostaję smsów.
- Czyż to nie cudowne uczucie, uwolnić się od tej nieustannej presji? Nikt nie zawraca głowy, nikt nic nie chce od pani...

- Dzień dobry, kupiłem u was ostatnio Iphona i nie mogę z niego dzwonić.
- To po co panu Iphone? Nokia 515 to jest super wybór, dzwoni, wysyła smsy, bateria trzyma tydzień, można nią zabić człowieka...

Plus uniwersalna odpowiedź na wszystko:
- To jak pan myśli, powinnam aktywować ten pakiet?
- Powiem pani tak: aktywuje pan lub nie aktywuje, będzie pan żałował.

Kościół vs operator - dwie anegdotki

Jak wiadomo, na większości kościołów w Polsce zamontowane są stacje bazowe GSM. Rzecz jasna parafie zyskują na tym niezłą kasę i tak sobie myślę, że naginając przepisy prawne (dość mocno) można by im wytoczyć proces o udostępnienie niezbędnej infrastruktury na podstawie TFUE. Ale ja nie o tym.



Był sobie kościół, na którym anteny nie wyglądały bynajmniej tak jak na powyższym obrazku. Wręcz przeciwnie, nie rzucały się w oczy, ponieważ zostały wmontowane w piękny krzyż nad wejściem. Nie było widać żadnych kabli, ale w końcu ktoś wyczaił, jak wygląda sytuacja i pojawiły się oskarżenia o profanację, pikiety pod kościołem itp. Ksiądz dogadał się z operatorem, operator poszedł mu na rękę i zafundował mosiężny krzyż nad wejściem. Anteny zostały umieszczone na wieży, szpecąc cały budynek. Ba doom tss.

Z kolei inny ksiądz, zdenerwowany faktem, że ludzie na mszy korzystają z telefonów, zamontował zagłuszacze sygnału. Wszystko ładnie pięknie, tyle że na posiadanie takich urządzeń trzeba mieć zgodę Urzędu Komunikacji Elektronicznej. A że sygnał był zagłuszany w promieniu jakichś 500 metrów, to dość prędko ktoś to wyczaił. Poleciała skarga do UKE. 50 000 kary, lol.

niedziela, 26 października 2014

Biomet niekorzystny # 6 - jak nie mieć uczuć

Dzwoni baba, że nie dostała rachunku. Kocham takie rozmowy, szczególnie z ludźmi, którzy chcą dostawać wszystko w formie papierowej. Tłumaczę, że mail jest pewniejszą formą.

- Mnie to nie obchodzi, ja nie mam internetu, to wy nie wysyłacie blablablabla.
- Widzę, że ma pani u nas internet mobilny.
- Nie, ja nie mam internetu, a ten tablet to i tak nie działa, mnie nie obchodzi jak wy wysyłacie, to ma dojść blablabla.
- Problem leży po stronie dostawcy, mogę zmienić z Inpostu na Pocztę Polską.
- Nie wiem co to Inpost i nie chcę wiedzieć (?), pani nic tam nie zmienia, to wasza wina, nie wysyłacie itp. itd.
- Mogę zaproponować w tej sytuacji zmianę formy wysyłki i rekompensatę w kolejnej fakturze.
- Pani tam nic nie zmienia, mnie to nie obchodzi, nie chcę żadnej rekompensaty.

I tu się wkurwiłam, bo strasznie nie lubię niekonkretnych ludzi.
- W takim razie czego pani ode mnie oczekuje?
- Z wami to tak zawsze, nie wysyłacie, nic nie idzie załatwić, ja muszę mieć dla księgowej, hurr durr.
- Proszę pani, zaproponowałam konkretne rozwiązanie problemu, czego jeszcze pani ode mnie oczekuje?
- Pani jest niemiła, wszyscy inni konsultanci są mili, nawet mnie pani nie przeprosiła!
- Ale ja proponuję rozwiązanie...
- Pani nie ma uczuć, traktuje pani ludzi jak przedmioty!

Kurwa, wiem. Wiem, że mam z tym problem i staram się nad tym pracować. Generalnie nie wyczuwam nastrojów, nie rozumiem aluzji, muszę mieć wszystko mówione konkretnie. Jak ktoś mi mówi, że stół jest upierdolony, to nie wynika dla mnie z tego, że mam ów stół przetrzeć. Taka sytuacja. Facet mnie przez to zostawił, głupia babo, powiedz mi lepiej coś, czego nie wiem.

Tak jej chciałam powiedzieć. Zamiast tego powiedziałam:
- Cóż, to jest pani zdanie, myślę że w takim wypadku dalsza rozmowa jest bezprzedmiotowa.
I jeb słuchawką. Szkoda, że nie napisała skargi na mój brak empatii, powiesiłabym sobie na stanowisku pracy jako motywator.

Spiskowa teoria obsługi klienta - skuteczna sprzedaż

Potrafisz bez skrupułów opchnąć gówno w cenie złota? Doskonale, rynek pracy czeka na ciebie z otwartymi ramionami.



wszystkie obrazki w notce pochodzą z funpaga Wiesławiec Deluxe

Wysoce Skuteczni Sprzedawcy to zmora naszych czasów. W obsłudze klienta sprzedaż ma robić absolutnie każdy - jeśli zajmujesz się obsługą kasową w banku, to masz dodatkowo obowiązek wciskania kredytów, jeśli siedzisz na kasie, musisz polecać zapałki długie i znicz szklany w cenie promocyjnej. I nawet ludzie, którzy są wielce elo do przodu, bo przecież czytają umowy i nie są podatni na manipulację, potrafią koncertowo wjebać się w ubezpieczenie od niczego albo wyjść ze sklepu z naręczem niepotrzebnych rzeczy za ładnych parę stówek. Z tego względu w ogóle nie wchodzę do Organique i większość zakupów kosmetycznych staram się robić przez internet.

Większą część mojej dotychczasowej pracy i główne źródło stresu stanowiły reklamacje (do wczoraj, bo przechodzę na dział techniczny). I tak sobie często myślałam, ile roboty dokładają nam Wysoce Skuteczni Sprzedawcy. Wysoce Skuteczni Sprzedawcy nie uważają za istotne i warte przekazania, że w konkretnym planie taryfowym smsy są dodatkowo płatne. Albo że kwota abonamentu jest zrabatowana na sześć miesięcy, a potem robi się dwa razy większa. Wskutek tego pracownik działu reklamacji wysłuchuje przez pół dnia żali, że łolaboga, kto czyta umowy w dzisiejszych czasach (każdy ogarnięty człowiek), że CZEMU TA PANI MI TAK POWIEDZIAŁA (bo robi sprzedaż i trzepie za to hajs), że oszuści, pójdę do sądu (a idź se, proszę bardzo), łolaboga.



Jeszcze fajniej się robi, kiedy geniusze od marketingu wymyślą coś, co powoduje masowe reklamacje - typu właśnie rabat na abonament, który schodzi przed datą końca umowy albo nagłe wyłączenie usługi nielimitowanych połączeń. A pracownik od reklamacji słucha cierpliwie, wykazuje empatię, obiecuje dopilnować załatwienia sprawy i wprowadza po raz dziesiąty tego dnia to samo, starając się przy tym traktować klienta indywidualnie. Pod koniec miesiąca dostaje tysiąc trzysta. Wysoce Skuteczny Sprzedawca pławi się tymczasem w hajsie z prowizji. Ten od reklamacji wpierdala suchą bułkę. Ten od sprzedaży opycha się kawiorem.

czwartek, 23 października 2014

Spiskowa teoria obsługi klienta - standardy

Kto wymyśla i egzekwuje standardy obsługi klienta w dużych firmach? Są dwie opcje:

1. Wyższe kierownictwo albo ludzie z dupy typu dziunia zatrudniona na stanowisku coacha, czyt. zawodowego manipulatora z pomysłami zaczerpniętymi z taniej pseudopsychologii. Generalnie - ludzie, którzy nigdy nie obsługiwali klienta w danej firmie bądź robili to dziesięć lat temu i myślą, że zrobienie przerwy po słowie "korzyść" przynosi wymierne korzyści finansowe (podobnie jak zwracanie się do klienta per "panie Marku").
2. Niższe kierownictwo, ludzie po awansie o mentalności korporacyjnych kurew, którzy sami orali się jak dzikie świnie, a teraz za sto złotych więcej orają innych.

Dwa słynne przykłady. Po pierwsze, Empik i zwracanie się po imieniu do klienta płacącego kartą. Szybko odeszli od tego, ale sam fakt, że jakiś geniusz z marketingu wpadł w ogóle na taki pomysł w pełni świadczy o ich oderwaniu od rzeczywistości. Po drugie, Stradivarius. Kojarzycie ten motyw, jak przed przymierzalnią podchodzi ziomek i mówi "no elo, jestem Seba, będę twoim personalnym doradcą zakupowym"? To jest jeszcze chuj, ale oni pytali o imię i pisali je na drzwiach kabiny. Zawsze przedstawiałam się jako Kunegunda czy coś w ten deseń. Byli zdeprymowani, ale twardo stosowali standardy, żeby dwudziestoletni kieras, który został kierasem po tym jak przeleciał koordynatorkę regionu, nie zabrał im premii.



No dobra, to nie jest śmieszne. To jest kurwa smutne. Ostatnio otworzyli nową biedrę na moim osiedlu, co prawda 50 metrów dalej jest następna, ale spoko. Wchodzę, a tam oblężenie, ludzie rzucili się na ziemniaki po 99 groszy i inne dobra luksusowe, kasjerki ledwo ogarniają bieżącą obsługę, widać, że są na ostatnich nogach. A przy kasie panel dotykowy z ceną itp., a obok wesoła, neutralna i smutna buźka. Żeby zaznaczyć swoje zadowolenie z obsługi. Osobiście dałabym w ryj temu, kto to wymyślił.

Sama na szczęście nie muszę recytować miliona formułek przy obsłudze (tzn. teoretycznie muszę, ale nikt mnie nie ora, jak tego nie robię). Aczkolwiek były pomysły będące dziełem czystego geniuszu, np. proponowanie nowej umowy w każdej rozmowie.
- U nas na wsi nie ma zasięgu, ciągle przerywa połączenia.
- Spoko, może weźmie pan jeszcze internet mobilny?

Teoretycznie niektóre standardy mają skracać dystans. W efekcie tworzą jednak maksymalnie sztuczną sytuację, w której kelner przy końcówce dwunastogodzinnej zmiany pyta umęczonym głosem, czy smakowało i że poleca deser, a zdeprymowany klient, że jo, ale jednocześnie zastanawia się, czy obsługujący mają obowiązek mówić tak do każdego bez względu na okoliczności. Zawsze tak mam, kiedy pani w banku proponuje mi kredyt i mam ochotę spytać, czy widziała moje zarobki.

A z drugiej strony - jest taka pani w żabce, która potrafi podczas szukania przeze mnie drobnych przyłożyć sobie zimne piwo do twarzy z uśmiechem i komentarzem "przepraszam, ale byłam u dentysty i nie wyrobię". Albo taka sytuacja: siedzę z koleżanką w pierogarni, siedzę nad ostatnim jebitnym pierogiem i stwierdzam, że chyba nie zdzierżę. Przechodząca kelnerka zaproponowała pudełko na wynos, podziękowałyśmy, po czym przy rachunku stwierdziła "o, widzę że pani jednak zdzierżyła". Zostawiłyśmy zacny napiwek.

czwartek, 16 października 2014

"Life on Mars" w American Horror Story

Tak jak "Bękarty wojny" napędziły popularność kawałka "Cat people", tak po premierze nowego sezonu AHS zdecydowanie wzrosła liczba odsłon teledysku do "Life on Mars". I bardzo dobrze.

Powinno być jakieś specjalne słowo na moment, kiedy spotykają się ulubione dla konkretnego odbiorcy rzeczy w popkulturze, naprawdę fantastyczne uczucie, utwór Bowiego w AHS jest dla mnie typowym przykładem. Serial jest absolutnym fenomenem, nie rozpatruję go w ogóle w kategoriach kiczu, przesady, nie przeszkadza mi występujące momentami epatowanie przemocą i szokowanie widza. Dlaczego? Ponieważ to jest kwintesencja amerykańskiego horroru, wszystkie koszmary w pigułce. Jak dotąd najbardziej podobał mi się drugi sezon, który wiele osób uważa właśnie za przegięty, no ale naziści i kosmici <3 Bardzo podobają mi się też pojawiające się od czasu do czasu teledyski, które mimo musicalowego klimatu nie odzierają z powagi ciężkich tematów, lecz pozwalają niejako wejść do głowy bohaterów.


Poza pewną umownością opisaną powyżej AHS praktycznie od początku porusza sporo ważnych problemów, mówi o nietolerancji, odrzuceniu, sile kobiet, konfliktach społecznych, i wydaje mi się, że z każdym kolejnym sezonem ta tendencja staje się coraz bardziej widoczna. Ponadto gwiazdą całego serialu staje się - jakżeby inaczej - Jessica Lange, której wszystkie postacie po kolei to okrutne, zranione kobiety. We "Freak Show" jest właścicielką cyrku, która pragnie zostać gwiazdą, wystawiając na scenie ludzi z nietypowymi deformacjami, kreując się na dobrodziejkę, jako że w latach 50. takie osoby mogły liczyć jedynie na miejsce w publicznym przytułku. Sama jednak przyznaje, że robi to dla zysku. Swoje stałe miejsce w AHS znalazła również Cathy Bates - zanim w trzecim sezonie weszła w rolę okrutnej XIX-wiecznej właścicielki ziemskiej, uczynionej nieśmiertelną przez magię voodoo, była również świetną aktorką... jako Misery. AHS był w jej przypadku strzałem w dziesiątkę.

W końcowej scenie premierowego odcinka Lange wykonuje na scenie "Life on Mars", utwór, który powstał sporo lat po wydarzeniach dziejących się w serialu, ale świetnie pasujący do klimatu.



(wersja kręcona ziemniakiem, ale lepszej nie znalazłam)

Jest to jeden z moich ulubionych utworów Bowiego i zawsze mocno do mnie przemawiał. Każdy może interpretować tekst na swój sposób, dla mnie mówił niegdyś o buncie, aktualnie - o zwątpieniu i dystansie do świata.



It's a god-awful small affair
To the girl with the mousy hair
But her mommy is yelling "No"
And her daddy has told her to go

But her friend is nowhere to be seen
Now she walks through her sunken dream
To the seat with the clearest view
And she's hooked to the silver screen

But the film is a saddening bore
'Cause she's lived it ten times or more
She could spit in the eyes of fools
As they ask her to focus on

Sailors fighting in the dance hall
Oh man! look at those cavemen go
It's the freakiest show

Take a look at the lawman
Beating up the wrong guy
Oh man! Wonder if he'll ever know
He's in the best selling show
Is there life on Mars?

It's on America's tortured brow
That Mickey Mouse has grown up a cow
Now the workers have struck for fame
'Cause Lennon's on sale again

See the mice in their million hordes
From Ibiza to the Norfolk Broads
Rule Britannia is out of bounds
To my mother, my dog, and clowns

But the film is a saddening bore
'Cause I wrote it ten times or more
It's about to be writ again
As I ask you to focus on

Sailors fighting in the dance hall
Oh man! Look at those cavemen go
It's the freakiest show

Take a look at the Lawman
Beating up the wrong guy
Oh man! Wonder if he'll ever know
He's in the best selling show
Is there life on Mars?


Życie w schematycznym, uporządkowanym społeczeństwie, rozczarowania, które prędzej czy później powodują wycofanie na pozycję obserwatora. Inni ludzie są obcy, jak gdyby pochodzili z Marsa, społeczne relacje z punktu widzenia outsidera są szopką, teatrem, absurdalną pogonią za rzeczami niemającymi znaczenia. Przeładowanie pozbawionymi sensu bodźcami, Weltschmerz XXI wieku.

I na dokładkę jeszcze jeden świetny cover, absolutna klasyka gotyckiego rocka.

wtorek, 14 października 2014

Pułapki ewolucji - "Radio Darwina"

Odkąd zrealizowałam obowiązek szkolny, fizyka i biologia stały się nagle ciekawe. Z tej drugiej dziedziny szczególnie fascynuje mnie ewolucja. Czytam, oglądam programy popularnonaukowe i tak sobie nieśmiało myślę, że kiedyś wykończą nas wirusy. Dinozaury miały pecha, w naszym przypadku będzie to nie tyle pech, co powstanie bardziej wyspecjalizowanego konkurenta. W końcu nie chodzi tu o nic więcej, niż powielanie genów, a ludzie ze swoim skomplikowanym ustrojem są raczej mało elastyczni i nie mają szans odpowiednio szybko reagować na zmiany w środowisku. Tymczasem taki wirus to ergonomiczne cudo, całkowicie pozbawione zbędnych elementów.

Stąd też "Radio Darwina" Grega Beara idealnie trafiło w moje zainteresowania, jak również obawy. Główną bohaterką książki jest Kaye Lang, biolog pracująca nad teorią, zgodnie z którą fragmenty tzw. śmieciowego DNA, uważanego powszechnie za bezużyteczny relikt, wzięły się od retrowirusów, mających znaczący wpływ na ewolucję człowieka. Z kolei paleontolog Mitch Rafaelson znajduje w ukrytej jaskini w Alpach mumie neandertalczyków - kobiety, mężczyzny i dziecka. Badania ujawniają, że dziecko należy do gatunku homo sapiens, innymi słowy zaszła ewolucja nie o charakterze stopniowym, lecz skokowym, co natychmiast zostaje zanegowane przez konserwatywne środowiska akademickie...

Tymczasem wśród kobiet w ciąży ujawnia się wirus, powodujący szokujące mutacje płodu, na skutek których dochodzi do poronienia. Przynajmniej tak wynika z przebadanych do tej pory przypadków. Dochodzi do wprowadzenia stanu wyjątkowego, licznych przypadków przemocy wobec kobiet i aborcji. Lang i Rafaelson wierzą jednak, że nie jest to choroba, lecz kolejny etap w rozwoju ludzkiej rasy.

Sam pomysł będący zalążkiem fabuły jest jak dla mnie dość przerażający, jednak dla osób niesiedzących tak mocno w nerdowskich klimatach może w książce brakować atmosfery grozy, apokalipsy, po prostu - Unheimliche, mimo że jest to jeden z najlepszych przykładów fantastycznonaukowego Unheimliche, z jakimi zdarzyło mi się zetknąć. Jednak bierze się to bardziej z czysto "teoretycznej" strony tekstu, monologów bohaterów opisujących swoje teorie, a nie z szokujących opisów odbierania dzieci, rozwoju niezwykłej ciąży itp., których moim zdaniem mogłoby być nieco więcej. Po co? Żeby wciągnąć czytelnika niekoniecznie zainteresowanego biologią ewolucyjną.

Myślę, że wiele tego typu fragmentów można spokojnie pominąć bez szkody dla fabuły. Jednak autor postawił sobie ambitne zadanie i "Radio Darwina" faktycznie posiada solidną podbudowę teoretyczną, co osobiście bardzo doceniam, bo bez tego miałoby potencjał wyłącznie na kolejne czytadło w stylu Robina Cooka. Tymczasem mamy do czynienia z czymś ambitnym, potencjalnie prawdopodobnym, działającym na wyobraźnię. Zobaczymy, jak będzie z drugim tomem, "Dziećmi Darwina", jako że nie lubię genialnych dzieci w literaturze, np. Ender i ten cały Paul Muad Dabi Dziesięciorga Imion z "Diuny" strasznie mnie wkurwiali. Niemniej jednak "Radio Darwina" polecam całym sercem.


(ogólnie to nienawidzę grunge'u i zdelegalizowałabym wszystkie kawałki Nirvany, ale do tego mam sentyment z czasów Vivy Plus dostępnej w podstawowym pakiecie kablówki)

niedziela, 12 października 2014

"Czyści" - Stanisław Grochowiak

Wolę brzydotę
Jest bliżej krwiobiegu
Słów gdy prześwietlać
Je i udręczać

Ona ukleja najbogatsze formy
Ratuje kopciem
Ściany kostnicowe
W zziębłość posągów
Wkłada zapach mysi

Są bo na świecie ludzie tak wymyci
Że gdy przechodzą
Nawet pies nie warknie
Choć ani święci
Ani są też cisi

Kosmiczna jazda bez trzymanki - "Starplex" Roberta Sawyera

Niczym nieskrępowana wyobraźnia, pełna rozmachu wizja dalekiej przyszłości, świat niezwykły i prawdopodobny zarazem, a do tego ciekawie przedstawione postacie - to właśnie "Starplex" Roberta J. Sawyera.



Podróże międzygwiezdne stały się realne, odkąd ludzkość odkryła sieć skrótów czasoprzestrzennych łączących najważniejsze punkty galaktyki - takie kosmiczne metro, zbudowane przez nieznaną cywilizację. Na ogromnej stacji kosmicznej Starplex oprócz ludzi przebywają dwie zaprzyjaźnione rasy. Waldahudeni to świniopodobne, kudłate istoty z mroźnej planety Monotonii, na której panuje matriarchat, jako że na jedną samicę przypada pięciu samców i muszą oni ostro rywalizować. Z kolei Ibowie (Ib to skrót od "integracyjnej bioistoty) stanowią melanż siedmiu niezależnych form życia, które łącznie tworzą coś w rodzaju stoliczka na kółkach, z siatką sensoryczną do odbioru bodźców i komunikacji, oraz "mózgu" w formie przypominającej arbuza. Istoty te żyją po 600 lat, największą zbrodnią w ich społeczeństwie jest marnowanie czasu, na Starpleksie zaś posiadają urocze pseudonimy typu Drezynka.

Brzmi spoko? Ale to jeszcze nic. Oprócz tego na zalanej wodą części Starpleksu mieszkają delfiny. Po tym, jak ludziom udało się z nimi skomunikować, okazało się, że jest to rasa równie inteligentna jak my, w dodatku świetni piloci. Dlaczego wcześniej delfiny nie nawiązały kontaktu? Bo nie uważały ludzi za godnych uwagi, w końcu mięczaki również posiadają muszle, tak jak ludzie łodzie i nie świadczy to o inteligencji.

Nie tylko ze względu na kulturowe różnice relacje między bohaterami bywają napięte, również między ludźmi pojawiają się kłótnie. Wszystko to jest psychologicznie wiarygodne, tym bardziej w zamkniętej przestrzeni stacji. Ale pojawia się konkretny problem - z jednego ze skrótów wychodzi coś wielkiego. Jebitnie wielkiego, idealnie okrągłego, bez śladu spawów, nitów czy jakichkolwiek łączeń. Po pobraniu próbek okazuje się, że obiekt wykonany jest z materii o niespotykanych we wszechświecie właściwościach...

Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś książka zadziałała mi do tego stopnia na wyobraźnię. Polecam osobom o otwartych umysłach, tęskniących za niezwykłością i przygodą. Przyda się również jakaś minimalna wiedza fizyczna (typu czym jest wormhole albo ciemna materia), żeby nie zerkać co chwilę do wikipedii. "Starplex" pozwala oderwać się od rzeczywistości i przenieść się w niesamowity, dziwaczny, aczkolwiek teoretycznie prawdopodobny świat eksploracji dalekiego kosmosu. Lektura wzbudziła we mnie tęsknotę za innością i wiedzą, która pozwoliłaby przekroczyć nieprzekraczalne dotąd granice.

środa, 8 października 2014

Biomet niekorzystny # 5 - Bunt maszyn

Z okazji jesiennej aury wracam do serii Biomet niekorzystny. Dzisiaj będzie o komputerach i o tym, jak próbują być mądrzejsze od nas.

Wbrew temu, co wmawia nam popkultura i media, stworzenie sztucznej inteligencji to ciężka sprawa. Nawet zajebiście ciężka sprawa. Nauczenie robota omijania przeszkód, czyli czegoś, co ludzkie dziecko robi instynktownie po krótkiej nauce, było ogromnym osiągnięciem. Podobnie z innymi kwestiami, które wydają się dosyć oczywiste - rysowanie linii krzywych, rozumienie komend głosowych, nie mówiąc już o tłumaczeniach. Każdy z tych skilli stawia na drodze programistów masę przeszkód nie do ogarnięcia. Więcej na ten temat można przeczytać w książce Michio Kauro "Fizyka rzeczy niemożliwych".

Czyli póki co komputery są głupie, i bardzo dobrze. Pod pewnymi względami jestem zresztą konserwą, z elektroniki posiadam laptop, telefon z klawiaturą, odtwarzacz mp3 i czytnik e-booków luksusowej marki Prestigio (nie chcę, żeby Apple wiedziało, co czytam, bo czasami wstyd się przyznać). Nadszedł jednak dzień, kiedy przyszło mi zmienić windowsa z jakiejś prostej, zmodyfikowanej wersji na ósemkę. I się zaczęło.

Komputery są głupie, ale i tak próbują być mądrzejsze od nas. Kiedyś odinstalowywanie programów wyglądało tak:
1. klikamy "uninstall"
2. "czy na pewno chcesz odinstalować program?" - klikamy "tak"
3. "program został pomyślnie odinstalowany"

Teraz wygląda to mniej więcej tak:
1. szukamy "uninstall", często problem występuje już na tym etapie i trzeba skorzystać z panelu sterowania/cc cleanera
2. "czy na pewno chcesz odinstalować program? stracisz tak wiele zajebistych możliwości!" - "TAK"
3. "czy jesteś pewien na 100%? będziemy za tobą tęsknić" - "TAK KURWA"
4. "uwaga, deinstalacja może spowodować zainfekowanie komputera i wybuch dysku twardego!" - "OK, MAM TO W DUPIE"
5. "opisz w co najmniej 1000 znaków trzy przyczyny, dla których rezygnujesz z naszego zajebistego programu, a następnie podaj swój numer karty kredytowej"



Mniej więcej tak samo wygląda wyrejestrowywanie się z portali. A najbardziej to mnie w ogóle wkurwia crm, chcesz szybko zrobić blokadę kradzieżową czy coś równie ważnego, a crm dochodzi do wniosku, że usługa x nie może być zainstalowana z usługą y. Po wyłączeniu x wyskakuje, że y jednak nie działa, bo klient nie ma czegoś tam, i tak do usranej śmierci. Zazwyczaj dzieje się to w momencie, kiedy np. o trzeciej w nocy dzwoni baba, że potrzebuje pilnie mieć odblokowany telefon, bo jej się samochód wykrzaczył na zadupiu czy coś. Kobieta umiera z zimna i głodu, podczas gdy ty od kilku godzin próbujesz zdjąć jebaną blokadę.

Avast z kolei stwierdził, że instalka don't starve jest wirusem. Żeby odpalić grę, trzeba w takim przypadku dodać ręcznie plik do listy wyjątków i przywrócić go z kwarantanny. Dzięki za chronienie mnie, avaście.



Wilson jest rozczarowany.

niedziela, 5 października 2014

Dlaczego podobał mi się "Caretaker"

Szósty odcinek nowego sezonu (borze, to już półmetek) - Clara podróżuje z Doktorem, jednocześnie umawiając się z Dannym, który zaczyna nabierać podejrzeń. Doktor powraca jako John Smith, zatrudniając się w szkole Clary na stanowisku woźnego. Oczywiście nie jest to przypadkowe (chociaż po początkowych dialogach można wnosić, że Doktor ma zapędy do kontrolowania jej życia prywatnego i chce mu się bliżej przyjrzeć) - okazuje się, że na skutek pomyłki w szkole materializuje się maszyna wojenna z przyszłości.



Pierwszy zdecydowany plus odcinka to genialne poczucie humoru. Doktor ponownie nie odnajduje się w świecie ludzi i wychodzi na totalnego dziwaka. Sadzi bezczelne teksty, zagląda do klasy przez okno i wskazuje Clarze błąd na tablicy, uporczywie nazywa Danny'ego wuefistą, mimo iż ten uczy matematyki (fajne nawiązanie do Dziewiątego, który wciąż nazywał Micky'ego Rickym). Szkolny klimat stanowi miły przerywnik po poprzednich poważnych odcinkach, odcinek skupia się na relacjach bohaterów, a nie na przygodach, zresztą zagrożenie z kosmosu jest trochę dopięte na siłę - w "School Reunion" wyglądało to zdecydowanie ciekawiej.

Poza tym w końcu doszło do wyczekiwanej przeze mnie konfrontacji Doktora i Danny'ego. Ponownie - tak jak w przypadku Dziewiątego i chłopaka Rose - mamy tutaj pewną rywalizację, z tym że o ile w pierwszym sezonie była to po prostu zazdrość, a Micky był dupersem wołowym, tutaj sprawa jest bardziej złożona. Doktor ma duże wymagania wobec faceta Clary i ostentacyjnie okazuje swoją niechęć (w końcu nie lubi żołnierzy), z kolei Danny to twardy zawodnik, który nie daje wciskać sobie kitu. W końcu demaskuje Doktora jako "oficera" - nieznoszącego sprzeciwu tyrana, który potrafi jednak wydobyć ze swoich podwładnych niespodziewaną siłę.

Na pytanie, dlaczego podróżuje z Doktorem, Clara odpowiada, że jest to fascynujące. Ciężko tutaj o inną odpowiedź, jednak Danny zasiewa ziarno wątpliwości - na jak duże niebezpieczeństwo jest narażona? Czy Doktor jest dla niej niczym ojciec, partner czy przełożony? Jego troska autentycznie wzrusza, w ogóle zresztą jest fajnym facetem. Co do Clary, to coraz bardziej jawi mi się jako stereotypowa pedagożka, lubiąca ustawiać ludzi, ale niekoniecznie stanowiąca jakikolwiek autorytet.



Uwielbiam odcinki, które dzieją się współcześnie i przedstawiają zakłócenie codzienności przez zagrożenie z kosmosu. Dlatego np. "Aliens of London" mimo niewątpliwej biedy (efekty specjalne+żarty o pierdzeniu) jest jednym z moich ulubionych odcinków, jako że zawiera dużo realistycznych fragmentów relacji medialnych, które mogłyby faktycznie pojawić się po inwazji. Podobnie tutaj mamy zwykłą szkołę - tylko niesforna uczennica Courtney Woods, zwana Wpływem Destrukcyjnym, odnajduje wehikuł czasu ukryty w magazynku woźnego. Tego typu odcinki przywracają mi marzenia z dzieciństwa.

Często spędzając nudny dzień w pracy marzę o tym, żeby coś się stało. Inwazja, awaria statku kosmicznego na parkingu przed budynkiem, żeby niszczarka i ksero zyskały inteligencję i nawiązały kontakt, żeby zadzwonił klient z pytaniem o roaming intergalaktyczny, kurwa cokolwiek. Na moim osiedlu powstaje właśnie spory biurowiec i mam już wymyśloną całą historię o nim - otwierają super firmę outsourcingową z mega zarobkami, cała infolinia zmienia pracę i wszyscy są zadowoleni, do czasu, aż okazuje się, że nasz potencjał umysłowy nie jest wbrew pozorom wykorzystywany do sprawdzania faktur czy wklepywania danych, ale jesteśmy podłączeni do superkomputera. Superkomputer buduje statek kosmiczny, żeby szefostwo mogło wrócić na swoją planetę, albo broń do zniszczenia Ziemi, albo coś. Takie fantazje sprawiają mi zawsze dużo radości.



Wracając do "Caretakera" - last but not least, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, woźny zwany Panem Rzemieślnikiem miał swoją kanciapę w bardzo głębokich podziemiach. Bez kitu, trzeba było zejść ze dwa piętra w dół ze stołówki i jeszcze spory kawałek wąskim, ciemnym korytarzykiem. Pamiętam, jak kiedyś zostałam tak wysłana po serduszka ze sklejki, które woźny przygotował na walentynki szkolne, a wyrzynarki i imadła jawiły mi się w półmroku niczym obca technologia. Po tej akcji Pan Rzemieślnik został owiany legendą i powstawało mnóstwo teorii, nad czym pracuje w swoim tajnym laboratorium :D

sobota, 4 października 2014

Poradnik uśmiechu. Jak skutecznie pasożyty.

Ciekawe rzeczy można znaleźć w skrzynce na listy. Np. taka ulotka:



Faktycznie gówniane te koszulki.

Dzisiaj z kolei (oprócz zaproszeń na pokazy garnków, na które i tak nie mogę iść, bo wpuszczają tylko osoby powyżej sześćdziesiątki) przyszło coś takiego:





Ulotka podaje, że 80% wszystkich schorzeń jest powodowanych przez pasożyty. W oryginalnej pisowni brzmi to tak:
Światowa Organizacja Opieki Zdrowotnej ogłosiła dane statystyczne , z których wynika, iż 80% wszystkich zachorowań jest ,albo bezpośrednio przez pasożyty ,albo w wyniku ich działania w organizmie!

Zwróćcie uwagę na niezbyt finezyjny podszyw pod Światową Organizację Zdrowia. Obok tak szokujących danych nie można przejść obojętnie, a ponieważ wymienione na ulotce objawy bytowania pasożytów posiada zdecydowana większość dorosłej populacji (ręka do góry, kto nie ma bólów głowy, alergii, problemów ze snem czy z cerą), postanowiłam zapoznać się z tą rewolucyjną metodą, odwiedzając stronę gabinetu.

Jak dowiadujemy się ze stronki wyglądającej niczym głęboki relikt lat 90., diagnoza Vega-test wykonywana jest za pomocą odszukania biologicznie aktywnego punktu na palcu pacjenta, który jest wówczas reprezentatywny dla całego organizmu i pozwala odszukać wszystkie szkodliwe patogeny i toksyny. Jak dla mnie toksyna to też patogen, ale co ja tam wiem. Szukam tego punktu na dłoni, szukam i nie mogę znaleźć, widocznie do tego potrzeba specjalisty.

Następnie za pomocą aktywnej elektrody trzymanej przez diagnostę i biernej elektrody trzymanej przez klienta wprowadza się do organizmu określone wibracje, które pozwalają zidentyfikować patogeny (i toksyny). Każda forma życia posiada bowiem własny zakres częstotliwości i wszystko ma swoje ściśle określone wibracje. Chylę czoła przed twórcami Vega-testu, którzy najwyraźniej potrafią doświadczalnie potwierdzić prawdziwość teorii strun za pomocą dwóch elektrod.

Na podstawie diagnozy specjalista dobiera właściwą częstotliwość, a następnie wybija śmiercionośne robcuny za pomocą zappera - generatora fal elektromagnetycznych o niskiej częstotliwości. Tutaj można nabyć zappery do użytku domowego. Po tak przeprowadzonej terapii należy oczyścić krew i wspomóc organizm dobrymi syplementami. Dobre syplementy są dostępne w dobrych, a także niektórych złych sklepach z syplementami.

Co ciekawe, stronka posiada zabezpieczenie przed ręcznym kopiowaniem treści (wyskakuje, że all rights reserved, ale ctrl+c działa). Zapewne boją się plagiatu tak wartościowego tekstu naukowego. W źródłach podanych na stronie widnieją tak prestiżowe publikacje jak "600 gatunków lokatorów, przyjaciele i wrogowie człowieka" oficyny Interspar czy też "Przerażająca Fauna stworzenia które żyja w nas" wydawnictwa Adamantan.

Zalecana ilość seansów to trzy-cztery, każdy kosztuje 130 zł, czyli mniej więcej tyle ile peeling kwasami na ryj. Szczerze to wolałabym iść na kwasy za ten hajs, przynajmniej widać efekty.

Ale cóż to? Na samym dole strony jest napisane:
Test, metodą Vega-Test nie zastępuje profesjonalnej wizyty i badań lekarskich. Zawsze należy kontaktować się ze swoim lekarzem specjalistą. Opisany powyżej generator częstotliwości może być używany jedynie na własną odpowiedzialność, a producent nie ponosi odpowiedzialności za efekty testów i poprawy stanu zdrowia, które są indywidualną sprawą każdego organizmu.

Innymi słowy producent sam zastrzega, że jest to jedna wielka lipa. Ale hajs się zapewne zgadza.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...