sobota, 31 sierpnia 2013

Kącik kulinarny - przyjęcie w stylu rustykalnym :P

Znajomi robili małą posiadówę, niestety okazało się, że w wynajmowanym mieszkaniu nie ma za bardzo za czym postawić napojów i żarcia. Wzięli więc akwarium z pokrywą, nakryli jakąś szmatą i ustawili wszystko na takim oto zaimprowizowanym stoliczku. Przyszedł kolega i pyta, co to jest.
- Przyjęcie w stylu japońskim, kurwa - padła odpowiedź.
I to mniej więcej podsumowuje moją pseudorustykalną imprezę, która została tak nazwana ze względu na kwiatki i znalezioną w szafie szmatę w konwalie (bo trzeba było czymś przykryć deskę do prasowania).

Perfekcyjną panią domu nie jestem, ale czasami z czyjąś pomocą mi coś wyjdzie, jak widać poniżej:


Mamy tu tartę z owocami, serki, owoce oraz smaczne, efektowne i tanie alko. Na to pomarańczowe w wazie składa się sok pomarańczowy z biedry, wino musujące Michel (pińc czterjści dziewięć!), zamrożone plasterki cytryny i winogrona. Taki trik na nierozwodnienie wina/drinków - zamiast lodu wrzucamy mrożone owoce.
Pomarańczowe kwiatki to nasturcja, jest jadalna i smakuje jak rzodkiewka, rzeżucha czy coś w tym stylu. Owoce można ponoć przerobić na kapary - jeszcze tego nie robiłam, ale spróbuję.


Sezon na uniwersalny bezsmakowy zapychacz, jakim jest cukinia, nadal trwa...

Przepis na pasztet z cukinii by Emka - pyszny z ajvarem albo innym w miarę ostrym sosem

• 3 szklanki startej cukinii
• 1,5 szklanki bułki tartej
• 1 cebula
• 20 dag żółtego sera
• 1-2 marchewki
• 4 jajka
• ½ szklanki oleju
• pęczek natki pietruszki
• pieprz, przyprawy wg uznania

Cukinię odsączamy z soku. Dodajemy starte na tarce o małych oczkach cebulę i marchewkę oraz olej, bułkę tartą, żółtka, przyprawy i pietruszkę. Dokładnie mieszamy. Ser ścieramy na tarce o małych otworach i dodajemy do masy. Na koniec dodajemy ubite białka i mieszamy. Ciasto wlewamy do wysmarowanej masłem i wysypanej bułką formy keksowej. Pieczemy 70 min w 200 Cº.

Przepis na "lasagne" z cukinii - niewidoczne na zdjęciu, moim zdaniem jest to najlepsza rzecz ever zaraz po serach, makaronach, maśle i tych dużych oliwkach

Cukinię kroimy w jak najcieńsze plasterki (wygodnie będzie na tarce). Pół kilo mięsa mielonego smażymy z cebulą i czosnkiem (pieczarki też będą spoko), po czym dodajemy przecier pomidorowy. Robimy sos jak do spaghetti, z tym że ja przyprawiam również lekko cynamonem, curry, gałką muszkatałową itp. Świeże zioła również mile widziane, ale zależy co kto ma i co lubi. W naczyniu żaroodpornym układamy na przemian plastry cukinii i sos bolognese, gdzieś pomiędzy, a na pewno pod ostatnią warstwą cukinii, dajemy ser. Ja używam żółtego i mozzarelli.
W sumie gdyby zrezygnować z sera, a zamiast mięsa dać np. soczewicę, można spokojnie porwać się na wersję wegańską. Też jest spoko.

Jeżeli wpadnie wam do głowy pomysł zrobienia alkocukinii, dajcie sobie spokój, bo nie wyjdzie. Natomiast z wydrążonych dupek (na zdjęciu wersja z oliwkami) można spokojnie pić wódkę.

piątek, 30 sierpnia 2013

Bardzo złe filmy - recenzja Sharknado

Myślałam, że po The Room nic mnie nie zaskoczy, że ten film puka w dno od spodu i ciężko jest go pobić (jak ktoś nie kojarzy, polecam obejrzeć recenzję Nostalgia Critica). Ale odkryłam wytwórnię Asylum, która specjalizuje się w niskobudżetowych przeróbkach znanych hitów. I wiecie co? To jest jebana kopalnia i dowód na to, że co prawda z gówna złota nie ukręcisz, ale w drugą stronę to działa.

Sharknado nie da się oglądać na trzeźwo. Jest to wzruszająca, dramatyczna historia ludzi, w których życie nagle wkroczyła trąba powietrzna z rekinami w środku. Rekiny atakują więc również na lądzie i w powietrzu. Tak, to ma sens.

Obsada, składająca się ze starannie dobranych kawałków drewna nieposiadających profili na filmwebie, również robi wrażenie.


Koleś w prawym dolnym rogu to nasz główny bohater, surfer, który jak się okazuje potrafi również opatrywać rany, pilotować śmigłowiec itp., a poza tym jest właścicielem baru na plaży i w chwili zagrożenia postanawia bronić swojego dorobku życia. Pomaga mu w tym widoczna na zdjęciu dziunia, która jest kelnerką pracującą w stroju bikini i mimo że każą jej iść do domu, postanawia również bronić swojego miejsca pracy. Przyjacielem głównego bohatera jest - jak widać - sam Till Lindemann, który w filmie jest strasznym twardzielem, i po tym, jak rekin prawie odgryzł mu nogę, chodzi lekko skrzywiony i non stop wali suchary o tym, że prawie stał się małą przekąską i że zobaczymy, kto kogo zje i w ogóle heheszki.
Natomiast koleś po prawej stanowi element komiczny, mianowicie jest miejscowym pijaczkiem przysypiającym akurat w chwili ataku rekinów nad kolejnym drinkiem. Oczywiście okazuje się bardzo skuteczny, zabija rekina stołkiem barowym, mówi, żeby się nie śmiać z jego stołka, a następnie ginie i jest to bardzo wzruszające, i wszyscy są smutni, bo go nie doceniali.
Co ciekawe - dziunia jest regularnie macana przez miejscowego pijaczka i innych klientów, na co reaguje jakimiś pseudozłośliwościami albo pokazywaniem faka, ale tak poza tym to heheszki. Natomiast gdy dostaje broń, zmienia się w Xenę wojowniczą księżniczkę i strzelając wali takie suchary, że aż wstyd mi było to oglądać. "Cholera, mam dziś pecha do rekinów! - tu wyszczał. "Ojej nie mamy klucza!!111" - "Odsuńcie się, ja mam klucz!!11" - WYSZCZAŁ w drzwi. Pienkna i pszebiegła, jak napisał ktoś w komentarzach na filmwebie o Daenerys.
Średnio co pięć minut ktoś mówi "niewiarygodne" albo "musimy uciec na wyżej położone obszary".


Po prawej - była żona głównego, okropna, zmanierowana suka, która ponformowana telefonicznie o klęsce żywiołowej reaguje tekstami typu "na pewno chcesz ode mnie pieniądze"/"na pewno chcesz odebrać mi naszą córkę". Nie przyjmuje nic do wiadomości, dopóki rekin nie zaczyna pływać u niej w salonie, a główny ją oczywiście ratuje z narażeniem życia, mimo że jest taką wredną szmatą [*]
W sumie to właśnie sobie uświadomiłam, że o tym filmie można opowiadać godzinami. Gdybym miała opisywać tutaj nielogiczności w fabule, nie starczyłoby miejsca. Napiszę tylko tyle, że w kulminacyjnej scenie główny okazuje się być również naukowcem i stwierdza, że tornado powstaje, gdy zderzają się ciepłe i zimne masy powietrza i w związku z tym zrzucając ze śmigłowca bombę w środek tornada niweluje się różnicę temperatur i tornado po prostu znika. Oczywiście ten manewr się udaje.
Boże, co za chujowe, to w ogóle nawet śmieszne nie jest.

Jeżeli chodzi o efekty specjalne, są mniej więcej takie jak w Monty Pythonie. Wygląda to tak, że mamy gumowe rekiny, dużo zraszaczy, burzę, w czasie której świeci słońce i dużo losowych wstawek wziętych chyba z youtube. Typu wszyscy uciekają przed rekinem po ulicy, a w następnym ujęciu na rekina pływa on w oceanie. Potem pokazana jest fala tsunami i znowu ludzie biegający na słońcu. Albo bohaterowie jadą po suchej szosie autem, pada deszcz. Ujęcie na przechodniów - woda do pasa. Ujęcie na samochód - zanurzone koła. W tym samym momencie ktoś woła, że zalewa samochód i musimy uciec na wyżej położone obszary. Potem wysiadają z samochodu i nie mają wody nawet po kostki. Albo rekin pływa po salonie dziesięć metrów na dziesięć, gdzie wszyscy mają wody maks po kolana. Ujęcie rekina pływającego w oceanie.

Niewiarygodne.

Animorphy zawsze spoko.

Na zakończenie kolejna historia z osiedlaka. Osiedlaka od "co ma być" zamknęli, ale odkryliśmy kolejnego. Takiego tru osiedlaka, gdzie w kolejce dowiesz się, z kim się puszcza Danka z drugiego piętra. No i mój facet nieopatrznie poprosił tam o zupkę chińską. Zupki chińskiej nie było, za to sprzedawczyni powiedziała z wyrzutem:
- By se zupę ugotował, a nie!
- No wie pani, tak nie ma czasu.
- To by se dziewczynę znalazł!
Tym jakże taktownym komentarzem kończymy dzisiejszą notkę.

środa, 21 sierpnia 2013

Bad boy w opałach x 3

Zazwyczaj nie mając nic do czytania, zaczynamy szukać "książek podobnych do..." Tagi na Lubimy czytać albo na Publio potrafią być zwodnicze, przynajmniej dla mnie. Co tam fabuła, skoro w 99% przypadków opis z tylnej okładki mnie odrzuca - serio, nie wiem, czy tylko ja tak mam? Poza tym wiadomo, że są autorzy, którzy nawet morderstwo czy coś opisują w sposób tak fascynujący, jakby pisali o prawie administracyjnym, a tym samym opis fabuły można sobie wsadzić. Ja szukam klimatu. Stąd też zamierzam opisać książki w trójpakach, wg subiektywnej oceny wrzucając po kilka pozycji o podobnym charakterze.


Mój nr 1 jeżeli chodzi o książki o złych chłopcach to Poradnik domowy killera autorstwa Islandczyka o Typowo Islandzkim Nazwisku. Główny bohater to amerykański płatny zabójca, który na skutek dziwnego zbiegu okoliczności trafia do Reykjaviku przebrany w strój księdza i zostaje odebrany z lotniska przez ludzi, którzy mają go za popularnego kaznodzieję z TV. Ponieważ jest ścigany przez policję, musi przyjąć nową tożsamość. Ponieważ Islandia opisywana jest z perspektywy cudzoziemca, autor skupia się na rzeczach, hm, nietypowych. Chociażby na fakcie, że stolica kraju to w praktyce niewielkie miasto, gdzie wszyscy się znają.
Polskie tłumaczenie jest świetne. Mimo potocznego języka nie mamy wrażenia sztuczności, za co należą się brawa, biorąc pod uwagę fakt, że polscy tłumacze tkwią na etapie czajenia bazy i cool odlotowych lasek. Książka jest zabawna, lekko napisana, fabułka szybka i bezbolesna. W momencie, gdy bohater zamieszkał z polskimi robotnikami, którzy zostali określeni mianem wąsatych Jarosławów, dostałam przerzutów ze śmiechu.


[geim] - przekombinowany tytuł oddaje mniej więcej to, czego można spodziewać się po treści. Mimo że autor jest Szwedem, dostajemy praktycznie amerykański film sensacyjny. Bohaterem jest HP, typowy cwaniak kochający ponad wszystko maryhuaninę i wiecznie kombinujący, jak zarobić, a się nie narobić. Pewnego dnia znajduje w pociągu telefon, który składa mu propozycję rodem z serii horrorów Piła. Na początek ma ukraść parasol, potem dokonać paru aktów wandalizmu itp., za co zbiera wirtualne punkty oraz realne pieniądze. Z biegiem czasu zadania mają coraz większy stopień społecznej szkodliwości. HP nie ma jednak pojęcia, na czym faktycznie polega gra... (Napisałam streszczenie jak z programu TV.)
Jeżeli pominiemy drobne nielogiczności w fabule, otrzymujemy bardzo fajną, rozrywkową lekturę. Niedługą, na niecałe trzysta stron, co jest plusem biorąc pod uwagę inne tego typu dzieła, gdzie typowy komisarz Cośtamsonn przez pięć stron na początku każdego rozdziału zapala papierosa, je kanapkę z wędzoną rybą, wypija cysternę kawy i odziewa się w ciepły sweter. Chwilami nachodziła mnie jednak refleksja, że jak na te rozmiary i na trochę biedną scenografię autor za bardzo się rozpędził, jeżeli chodzi o rozmach fabuły. Niemniej jednak nie można zarzucić jej głupoty i schematyczności na miarę typowej amerykańskiej sensacji.
Mimo drobnych niedociągnięć na pewno sięgnę po kolejne książki autora. Dodam, że opis z tyłu okładki zalicza się do tego jednego procenta potrafiącego mnie zachęcić do lektury, a to już coś.


Tutaj mamy kolejnego cwaniaczka, jest to z kolei JW, biedny studenciak udający bogacza wśród bananowych kolegów. Wkłada mnóstwo wysiłku w wyszukiwanie markowych ubrań w lumpeksach, nocną pracę taksówkarza i pokątny handel dragami. Chłopcy wciągają radośnie koks, piją w modnych klubach i wyrywają laski w sukienkach od projektantów, dopóki JW nie kontaktuje się z serbską mafią i nie pojawia się okazja na zarobienie większej kasy. A tym samym zaczynają się kłopoty.
Niewątpliwym mankamentem książki jest język, a raczej tłumaczenie. Zdaję sobie sprawę, że w krajach skandynawskich angielszczyzna jest o wiele bardziej nadużywana niż u nas, ale można wpleść takie wstawki zgrabnie, jak zrobiono to w [geim]. Drogi tłumaczu, chyba nawet pracownicy agencji reklamowych nie są stajlowymi bojsami i nie czilują w czilrumie po densie na densflorze.
Właśnie zobaczyłam, że w ekranizacji głównego bohatera gra Joel Kinnaman, czyli mój ulubiony Holder z The Killing. Trudno wyobrazić sobie lepszego kandydata do tej roli :) A tak na zakończenie wrzucę zdjęcie autora, Jensa Lapidusa. W sumie czasami jak na nich niektórych patrzę, to się zastanawiam, czy to nie są swego rodzaju ghost writerzy. W sensie, że na konferencje prasowe itp. puszczają w zastępstwie modeli.

sobota, 17 sierpnia 2013

Dla mnie masz stajla - outfit dnia

Grudziądz, moje rodzinne miasto, to magiczne miejsce, gdzie można realizować marzenia, robić karierę w branży rybnej albo w PKSie, podziwiać zachody słońca na pustyni w Mniszku oraz kaczki w okresie godowym nad jeziorem Brudnik. A jeżeli Grudziądz - to Góra Zamkowa, niegdyś tradycyjne miejsce spotkań brudów i picia alkoholu przez nieletnich, a obecnie ruiny starych murów zarośnięte krzaczorami, syf i melancholia.
Być w Grudziądzu i nie odwiedzić baru Magda to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. W barze Magda miałam okazje poznać gościa z fakultetem ze spawania oraz spotkać koleżankę z dawnych czasów, która obecnie utrzymuje się z kradzieży ubrań w lumpeksach. A teraz jesteś w Grudziądzu, siedzisz w obskurnym barze, za cztery złote pijesz czarną szmatę jak ci oto nędzarze - pisał Guillame Apollinaire o barze Magda.

czarna szmata

W barze Magda miałyśmy wczoraj okazję podziwiać piękny przykład minimalistycznego miejskiego looku, który będzie pierwszą propozycją outfitu na dziś. Idealny na ciepłe letnie wieczory. Bezpretensjonalny i seksowny.


W oryginale cwytr był czerwony, ale ogólny klimat został oddany, łącznie z dużymi białymi gaciami. Nosicielka nie wydawała się speszona.

Druga stylizacja, którą chcę zaproponować, została zaobserwowana na Szerokiej w Toruniu. Wielkie miasto, wielkie możliwości, szalone imprezy w najmodniejszyvh klubach, najgorętsze hity prosto z wybiegów.


Do tego obowiązkowo ombre hair. Co ciekawe, pani ubranej we WSZYSTKIE ww. rzeczy towarzyszył koksik na bardzo chudych nóżkach, wciśnięty w rurki i koszulkę polo.

Ja natomiast idę uzupełnić zapasy czarnej szmaty, nakrywam obrusem deskę do prasowania i robię garden party. W ulubionej złotej sukience z new yorkera, ktora nadaje się również na wyjście do spożywczaka.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Książki z dzieciństwa

Ktoś wspomniał ostatnio "Chłopców z Placu Broni" i pierdołę Nemeczka, który utopił się w stawie. Z ciekawości zajrzałam na stronę z zadaniami domowymi dla podbazy (dowiedziałam się, że - cyt. "Nemeczek zmarł po trzykrotnym zamoczeniu" - przynajmniej chłopina zamoczył przed śmiercią), żeby zobaczyć, czy było aż tak źle, jak zapamiętałam. Było gorzej.
Zastanawiam się, co za debile układają listy lektur obowiązkowych. Serio. Fabuła "Chłopców z Placu Broni" jest archaiczna, nieżyciowa i o ile w czasach autora pewnie miało to jakieś konotacje patriotyczne itp., to nie wiem, co miałby wynieść z książki współczesny dziesięciolatek. Główny bohater GINIE W OBRONIE PODWÓRKA. Tak, napiszmy to jeszcze raz. GINIE W OBRONIE PODWÓRKA. Wymyka się z zapaleniem płuc z domu, żeby wziąć udział w wielkiej bitwie na sztachety o kawałek osranego placu. I jest to przedstawiane jako postawa godna pochwały, we wzorcowych wypracowaniach podbaza pisze, że każdy powinien postąpić tak samo. Po prostu gruz i porażka.

Dodajmy do tego resztę paździerzu, jaki teoretycznie powinno przyswoić dziecko na tym etapie. W pustyni i w puszczy, gdzie oprócz XIX-wiecznego rasizmu mamy głównego bohatera typu Mary Sue i upośledzoną Nel. Cała galeria głodnych, marznących, wyzyskiwanych i umierających postaci w pozytywistycznych nowelkach (kto pamięta, jak wsadzili Rozalkę do pieca, łapka w górę). Reszta sucharów typu Ten obcy czy inny Szatan z siódmej klasy. Gruz i porażka. I teraz dziwmy się, że większość Polaków nie czyta książek.

Każdy pamięta ten dziewiczy wąsik :D

W sumie teraz głupio się przyznać, co czytałam w czasach, gdy hitem było jojo, tamagotchi, Spice Girls i plecaczki Enrico Benetti. Ostatnio wróciłam do Verne'a, ale niestety Wyprawa do wnętrza Ziemi, która była jedną z najbardziej niesamowitych i klimatycznych książek mojego dzieciństwa, okazała się takim, hm, naiwnym pierdoleniem. Tym samym nie zamierzam raczej sięgać ponownie po serię o Luisie Barnavelcie. Pamiętam, że te książki były autentycznie przerażające. I dlatego ich nie czytam, bo jeszcze się okaże, że to jakiś gruz :P


Okładki miały akurat niewiele wspólnego z treścią, nawiązanie do Harry'ego Pottera ma cel czysto reklamowy. Pamiętam, że czytałam wówczas również Pottera, ale przez jakiś czas wolałam Barnavelta ze względu na mroczny klimat i na fakt, że bohater był faktycznie zwyczajnym, bidnym chłopakiem i jego sytuacja nie uległa specjalnej poprawie w kolejnych częściach. Pamiętam też dziwne ilustracje, znalazłam taki przykład:


W jednej z części z nie-pamiętam-jakiej przyczyny zaczęły gnić/usychać rośliny i zwierzęta. Bohater wybrał się w to miejsce na rowerze i zobaczył świat jakby pokryty popiołem i wychodzącego z nory świstaka, który rozpadał się żywcem. Wywarło to na mnie mocne wrażenie, a parę lat później przeczytałam Kolory przestworzy Lovecrafta i okazało się, że Bellairs nie był jakiś super oryginalny. Albo inaczej - czerpał od najlepszych ;)


Tego powyżej nie chce mi się w ogóle komentować. Ta okładka oddaje charakter całej serii. Kiczowate, amerykańskie gówno o nastolatkach z elementami gore. Były lepsze i gorsze części, ja przeczytałam wszystkie :D Polonistka płakała, że takie mądre dzieciaki czytają taki badziew.


Parę lat później Stephen King okazał się przeciętnym straszakiem.

Było jeszcze takie coś jak Ulica Strachu, też strasznie paździerzowata seria horrorów o amerykańskich nastolatkach (taki książkowy odpowiednik Opowieści z krypty).

No i nie mogłabym zapomnieć o tym:


Szczerze to średnio pamiętam o czym to było.


Ale te okładki po prostu nie mogą odejść w zapomnienie.


Serią o Animorfach zachwycała się słynna Natalia Julia Nowak i jest to jedna z niewielu dłuższych wzmianek w polskim internecie. Pozwolę sobie nie odnieść się do tego, ale w sumie jeżeli ktoś uważa Closterkeller za dobrą, ambitną muzykę, to nie ma się co dziwić.


Wpisując "animorphs" w grafikę google możecie podziwiać więcej arcydzieł szalenie utalentowanego grafika.


Musiałam, po prostu musiałam wstawić jeszcze laskę zamieniającą się w rozgwiazdę. Wybór był ciężki w każdym razie.

Te i inne arcydzieła światowej literatury znajdziesz w dziale dziecięcym najbliższej biblioteki osiedlowej.

piątek, 2 sierpnia 2013

Gdy ci smutno, gdy ci źle, zjedz se W13c

Mój ojciec zrobił konfitury i obdarował mnie słoiczkiem z nakrętką podpisaną starannie markerem: W13c. Dla niezorientowanych W=wiśnie, 13=2013 r., c=cynamon. Zgniłam.

Miałam napisać o woodstocku i o tym, czemu chcę jechać na woodstock mimo że jest brudno, śmierdzi, a w ogóle to nie lubię rocka ani metalu. Niestety zły los chciał inaczej i obecnie siedzę na L4 ze skręconą kostką. Plus jest taki, że magisterka się pisze i tragedii nie ma. Poza tym sądząc po zapachu pies sąsiadów zlał się pod drzwiami do mieszkania, więc wystarczy, że puszczę sobie Wiecznie Żywy Dżem i wydrukuję kupony na piwo, a będę miała woodstock w domu.

Dodaję parę obrazeczków z Torunia:

Po pół roku mieszkania tu, gdzie mieszkam, odkryłam to cudo pod samym blokiem. Szumnie nazwany Skwer Inwalidów Wojennych składa się z dwóch alejek, dwóch drzewek na krzyż i kawałka obsranego trawnika.

Toruńskie Muzeum Zabawek, od pani oprowadzającej dowiedzieliśmy się, że tzw. trociniaki rzadko posiadały zęby, więc ten WTF osioł jest wyjątkowy :D

Tzw. psy odpustowe, w tym pies z brwiami (?), oraz główka fryzjerska z lat 20. Kolekcja skromna, bo prywatna, za to prowadzona przez pasjonatów i za wejście jest co łaska ;)

Klaun z dziurą w głowie... Dość głośno było o lokatorach kamienicy, którzy sprzeciwiają się lokalizacji muzeum, co wydaje mi się dość idiotyczne, biorąc pod uwagę godziny otwarcia. Zastanawiam się również, czy równie gorąco protestowaliby, gdyby zamiast tego umieścić tam kolejny sklep monopolowy na Bydgoskim. If you know what I mean.

Browarna. Czy coś. Tam gdzie NRD.

Polecam również wystawę Heinza Cibulki w Centrum Sztuki Współczesnej. Facet tworzy kolaże, poezję wizualną, czy jakkolwiek to nazwać, a właściwie to wymyślił instagrama, zanim to było modne.


Jeżeli kto lubi ładną, dobrze skomponowaną, klasyczną fotografię (normalnie nie wierzę, że to piszę, ale wiem, że są tacy ludzie), to się zawiedzie. To jest poezja codzienności we wszystkich jej odcieniach.


Trzeba przyznać, że artysta się nie pierdoli i nie jest bynajmniej oderwany od rzeczywistości, co nie znaczy, że nie znajdziemy tutaj też metafizyki, a raczej jej banalnych przejawów.
Wystawa porusza w każdym razie tematy niewątpliwie bliskie każdemu i tak istotne jak: rodzenie, płodzenie, umieranie, zabijanie, jedzenie i wypróżnianie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...