Po pierwsze: trzy czwarte ogłoszeń dotyczących pracy biurowej to fejki i jak najbardziej możemy się spodziewać telefonu/maila z odpowiedzią, z tym że nie od rekruterów, tylko od sprzedawców ubezpieczeń od niczego albo wysokooprocentowanych kredytów. W końcu jeśli jesteś bezrobotny, to pewnie nie masz ubezpieczenia i potrzebujesz hajsu, logiczne.
Po drugie: prawdopodobieństwo, że ogłoszenie jest fejkiem wzrasta wykładniczo wraz z pojawieniem się słów "branża finansowa".
Po trzecie: są kłamstwa i kłamstwa. Na szczęście większość gównianych stanowisk posiada dobrze brzmiące nazwy i typowo studenckie fuchy nazywają się np. specjalista ds. obsługi klienta zamożnego albo artysta kanapkowy. Dodatkowo polecam wpisywać zakres obowiązków, ponieważ mało ambitne zajęcia można opisać w pięknych słowach. I tak przy okazji sprzedaży garnków można zajmować się prowadzeniem bazy teleadresowej w systemie CRM, a pracując w klubie ze striptizem - obsługiwać klienta anglojęzycznego.
Bez problemu przejdzie również ściema dotycząca rzekomej pracy przy kelnerowaniu/wykładaniu towaru/sprzedaży bezpośredniej/whatever. Gorzej, jeśli wymogi są nieco bardziej wyśrubowane/weryfikowalne. Ostatnio czytałam, że kobiety zazwyczaj wysyłają CV tylko, gdy spełniają 100% wymienionych w ogłoszeniu warunków, mężczyznom natomiast wystarczy spełnienie połowy. Jak się to kończy? Różnie. Czasem warto zaryzykować, szczególnie jeśli ogłoszenie zawiera pińcet wymogów łącznie z językiem aafrikans i prawem jazdy na ciężarówki. Ale bywa inaczej. Poniżej autentyczny przykład.
Kierownik działu chciał zatrudnić chłopaka, żeby dział stał się koedukacyjny i nie było samych lasek. Przyszły cefałki, wszyscy mieli wpisany płynny angielski (english level: swimming). Po czym ziomki przychodzą na rozmowę.
- So why do you want to work in our company?
- Yyyyy my name is potato.
Ostatecznie zatrudniono dziewczynę.
Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń