poniedziałek, 9 czerwca 2014

Subiektywny ranking Doktorów z nowych serii

Na początek ostrzegam, że notka może obrażać uczucia religijne.

W życiu każdego przychodzi moment, kiedy trzeba sobie zadać fundamentalne pytanie: KTÓRY DOKTOR? Tutaj znalazłam info, jaki pogląd na ten temat ma Gaba Kulka, wklejam jako ciekawostkę.
Jestem w trakcie oglądania siódmego sezonu, co do którego mam mieszane uczucia, bo z jednej strony rewolwerowiec-cyborg i inwazja czarnych sześcianów są super, a z drugiej mimo wszystko nie przekonałam się do Smitha. A naprawdę próbowałam. Pierwszy sezon z Dziewiątym Doktorem, po którym ludzie jadą, bo efekty specjalne słabe, bo fabuły głupie jak stado gwoździ, Rose jest pustakiem etc. był dla mnie objawieniem, a jako że wszyscy zapewniali, że będzie coraz lepiej, czekałam z niecierpliwością na kolejnych Doktorów. No i było lepiej, z tym że szczyt przypadł jakoś na okolice odcinka "Silent in the Library" z czwartego sezonu, a od pojawienia się Smitha jest zwała, bowties, fezes, ogólne hipsterstwo i szpanerstwo. Już dawno ułożyłam sobie kolejność, jaką w moim sercu zajmują Dziewiąty, Dziesiąty i Jedenasty, opiszę ich teraz w kolejności malejącej od Trzeciego do Pierwszego, uzasadniając swoje sympatie i antypatie.

3. Jedenasty (Matt Smith)


Z twarzy połączenie chłopa małorolnego i cwaniaczkowatego studenta prawa, zależy z której strony spojrzeć. Obiekt westchnień gimbów, tworzących potem takie obrazki. Władca Czasu musi być zajebisty, ale Dziewiąty i Dziesiąty byli zajebiści sami z siebie, a Jedenasty musi co jakiś czas o tym przypominać. Władca Czasu musi trochę pajacować, ale ten to jakaś kosmiczna attention whore, coś jak mój znajomy, który zorientowawszy się na imprezie, że chwilowo nie jest w centrum uwagi, od razu poleciał przebrać się w sukienkę, żeby pokazać jakim jest krejzolem. Lubi zakładać dziwne rzeczy na głowę, jak również patrzeć głęboko w oczy, zwracając się przy tym do ciebie pełnym imieniem i nazwiskiem w wołaczu (wiem, że w angielskim nie ma wołacza, ale i tak go tam słyszę) - to ostatnie osobiście wzbudziłoby we mnie niepohamowaną agresję. Bajerant jakich mało.
W którymś z odcinków z Dziesiątym River wołała do niego "przystojniaku", a on się nie skapnął, ze to do niego, dopóki ktoś mu nie powiedział. Jedenasty poleciałby na zawołanie "przystojniaku" na drugi koniec galaktyki.


2. Dziesiąty (David Tennant)


Po regeneracji z końcem pierwszego sezonu było mi strasznie smutno i Tennant miał taką dziwną mordę, ale potem jak leżał w tej piżamce, jak mu ucięli rękę i odrosła z powrotem, to moje uczucie również się odrodziło niczym ta ręka Dziesiątego Doktora. A Dziesiąty to już kult. Obiekt westchnień nie-gimbów, zresztą nic dziwnego, ponieważ jest ideałem mężczyzny: wrażliwy, z poczuciem humoru, stanowczy, a jak się wkurzy, to w ogóle klękajcie narody. Czuję się wtedy trochę jak na wykładzie o przymusie bezpośrednim prowadzonym przez wykładowcę o bardzo niskim, męskim głosie, niby poważna sprawa, a ja się jaram. Tennant zresztą w ogóle gra bardzo teatralnie, ta mimika, gestykulacja, perfekcyjny akcent...
Podobno Tennant jako pierwszy uczynił postać Doktora seksowną, co do mnie - mam nieco inne zdanie, ale fakt faktem, że dziewczyny zaczęły się masowo jarać (nie wiemy, jak z klasycznymi sezonami, bo nie było internetu, a poza tym to był serial dla dzieci, więc trochę lipa, tak jakby jarać się Panem Kleksem czy coś).


1. Dziewiąty (Chris Eccleston)


Po prostu mężczyzna mojego życia. He is fantastic, absolutely fantastic.
Pierwszy sezon ma swoich przeciwników, co wynika z faktu, że pierwsze odcinki są zrobione naprawdę tanio, bywają kompletnie groteskowe, a Dziewiąty jest szaleńcem, biega w kółko i ciągle śmieje się jak nienormalny. Bywa to tłumaczone faktem, że jeszcze nie doszedł do siebie po wojnie czasu. Co do mnie, to po pierwszym odcinku, kiedy Doktor przybył do nudnej pracy Rose, uratował ją przed inwazją żywych manekinów i kiedy padły słowa "I'm the Doctor, by the way", wpadłam w ten sam schemat, który obśmiewałam u wielbicielek Zmierzchu i Greya. Poczułam, że jest nadzieja dla mnie. Zwykła dziewczyna i tysiącletni kosmita, podróżujący w niebieskiej budce i walczący z wielkimi solniczkami. To musi się udać.
Bardzo rozczarował mnie fakt, że Eccleston od początku zakładał udział tylko w jednym sezonie, żeby nie być kojarzonym wyłącznie z Doktorem. I tak mu to nie wyszło, bo ostatnio oglądając "28 dni później", gdzie wystąpił w roli naprawdę zimnego, okrutnego sukinsyna, cały czas miałam w tyłu głowy myśl "OMG ALE TO DOKTOR PRZECIEŻ ON JEST DOBRY".
Nie jest co prawda przystojniakiem, ale ma w sobie coś, co mnie rusza, chociaż pewnie to po prostu dyskretny urok szalonego kosmity. Te jego uszy, przerwa między zębami (normalni ludzie mają między jedynkami, a Dziewiąty między jedynką i dwójką) plus stylówa uciekiniera z demobilu.

A to mam w telefonie i sobie puszczam jak mam doła.

5 komentarzy:

  1. "Moim" Doktorem jest Dziesiąty. Uwielbiam i jego poprzednika, i następcę, za zupełnie różne rzeczy, ale Dziesiąty jest moim numerem jeden - być może dlatego, że to właśnie za jego ery poznałam serial. Nie jest to fascynacja o zabarwieniu erotycznym, nie wzdycham do niego - ale w swoim wariactwie byłby moim ulubionym towarzyszem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, a gdzie w tym wpisie jest obiecana obraza uczuć religijnych? ;)
    Marit

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obraza uczuć religijnych fanów Jedenastego (whovianizm=serious bussiness). Aczkolwiek po odcinku z zamrożonym marsjańskim wojownikiem na radzieckiej łodzi podwodnej zaczynam patrzeć na niego nieco przychylniejszym okiem.

      Usuń
  3. Opisałaś dokładnie to za co uwielbiam 11tego :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest właśnie piękne w tym serialu, każdy znajdzie coś dla siebie ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...