Ponieważ jutro się bronię i powinnam czytać o prawie gospodarczym, poczytałam jak dotąd o nieletnich mordercach, jakichś metalowych kulach sprzed dwóch miliardów lat, napoczęłam "Dziewczyny atomowe" i zapoznałam się z nowo nakręconym odcinkiem Sailor Moon.
Co jak co, ale Sailor Moon to była magia. Pamiętam, że chodziłam do zerówki na zmiany (trochę jak teraz, tylko w zerówce nie miałam nocek) i oczywiście popołudniówki były najfajniejsze, bo przedtem siedziałam u babci, żarłam pałeczki lodowe, maczugi i inne gówna, oglądając bezczelnie odmóżdżającą ramówkę Polsatu, obejmującą wówczas sporo chińskich bajek i meksykańskich telenowel. Jakieś Candy Candy, klasyki typu "Mała Księżniczka" i Juliusz Verne poprzerabiane na kiepskie anime, Luz Clarita i inne programy dla upośledzonych.
Jaki paździerz xD W sumie nawet nie pamiętam, o czym to było, ale tej czołówki nie zapomnę.
Moja mama była raczej przeciwna oglądaniu chińskich bajek, które uważała za głupie. W sumie nie sposób nie przyznać racji. Jakoś na pierwszym roku wzięłam się ponownie za Czarodziejkę i stwierdziłam, że to faktycznie jest mega głupie. Ale za to jakie fajne. W końcu wykończyła mnie słaba jakość i ta dziwna lektorka, ale moja współlokatorka obejrzała twardo wszystkie serie. Na polskiej wikipedii jest dużo ciekawych informacji o kwiatkach z polskiego przekładu Sailor Moon, m.in. wyjaśnienie, dlaczego swego czasu dziewczyny wykrzykiwały jakieś pierdoły typu "groch fasola".
(Zawsze byłam Czarodziejką z Merkurego, bo też miałam krótkie włosy i dobrze się uczyłam. Jeśli natomiast chodzi o Power Rangersów, to byłam różową.)
Za trzecim razem pogłoski o nowej serii okazały się wreszcie prawdziwe i mam okazję, by oglądać stuningowaną Czarodziejkę od pierwszego odcinka. Wrażenia jak najbardziej pozytywne. Po pierwsze - fabuła pozostała niezmieniona, czyli bezdennie głupia (rusza megawyprzedaż biżuterii, babki rzucają się jak stonka na łęcinę, a później okazuje się, że wszystkie stały się marionetkami demona wcielonego we właścicielkę sklepu). Po drugie - niezmienione pozostały też te wszystkie tępe gagi ze spadaniem ze schodów, jedzeniem na lekcji i beką z klasowego kujona. I nadal strasznie mnie to bawi.
Jak widać, w nowej wersji dziewczyny są zdecydowanie bardziej odpicowane. Animacja jest bardziej profesjonalna, co niby jest fajne, ale stara wersja miała pod tym względem swój urok - te wielkie krople na mordach pojawiające się w chwilach zdenerwowania... Plus inne dziwne przejawy mimiki postaci, pojawiające się szczególnie w chwili kolejnej wtopy Bunny.
Mimo ewidentnej głupoty Czarodziejka ma pozytywne aspekty i jakbym miała córkę czy coś, to bym jej puszczała. Przede wszystkim ten odwieczny, poprawiający samoocenę schemat nieogarniętej, niedocenianej osoby odkrywającej swoje super moce. Cały czas czekam, aż mi się to w końcu przytrafi, a tu dupa.
Równie istotny jest jednak wątek girl power. Nie da się ukryć, że Bunny i jej koleżanki to maksymalne pustaki, ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że ważna jest dla nich ludzkość, rodzina, bóg honor ojczyzna, prawdziwa przyjaźń itp. A w openingu nowej serii pojawia się tekst, że "nie jesteśmy beznadziejnymi dziewczętami, które potrzebują ochrony mężczyzny" (cytuję za fanem chińskich bajek, który zrobił przekład). Schematy pomału się zmieniają, ale do niedawna w europejskich produkcjach dla dzieci ciężko było o silne postacie dziewczyn/kobiet, a to się ceni.
P.S. Powinnam chyba jeszcze napisać o tym, jak bardzo mam wyjebane na mundial, więc piszę. Mam wyjebane na mundial mocno.
Luz Clarita! Uwielbiałam ten serial, teraz mało co kojarzę ale wiem że ta babka na końcu, do której przytula się dziewczynka to jej zmarła matka. Claritę wychowywali inni ludzie, ona z tą matką chyba rozmawiała jak z aniołem... Coś w tym guście.
OdpowiedzUsuńNa Sailor Moon się wychowywałam. Byłam Sailor Venus (chociaż nie z z wyglądu). Nowej serii jeszcze nie oglądałam, na razie mogę stwierdzić tyle, że nie za bardzo podoba mi się kreska.
Tak, i bodajże wszyscy jej robili problemy, ta nowa rodzina była taka nie za bardzo, a Clarita mimo to zachowywała pogodę ducha i wszyscy ją w końcu pokochali :D Pamiętam, że była jeszcze Maria z Przedmieścia, która pochodziła z biednej rodziny, ale też wychowywała się u jakichś mega bogatych ludzi, była taką luzaczką itp.
UsuńA to nie było tak, że okazało się, że ta matka jednak żyje, tylko straciła pamięć i szuka swojej małej córeczki. Mieszka gdzieś w pobliżu i spotyka się z Claritą, ale nie wie, że to ona jest jej córką. Ale w końcu wszystko sobie przypomina i nawet wychodzi za mąż za tego bogatego faceta, u którego mieszka Clarita.
UsuńJakie to było wzruszające...
A ja, jakbym miała córkę, to bym jej nie puszczała. Tych bajek. (Z tego, co przeczytałam, to se puszczała sama)
OdpowiedzUsuń;)
Marit
Jeszcze jedno pytanieczko: czy te bajki nie były raczej japońskie? Czemu nazywasz je chińskimi?
OdpowiedzUsuńMarit