czwartek, 14 sierpnia 2014

Kopenhaga express

Dużo zdjęć będzie.

Ponieważ możliwość wzięcia urlopu w moim przypadku graniczy z cudem, moją specjalnością są hardkory typu wyjazd w piątek wieczorem - powrót w poniedziałek o szóstej rano i na ósmą do pracy. A kiedyś tam przyśniła mi się Kopenhaga. Że chodzę, zwiedzam, podziwiam architekturę i morze, i w ogóle och ach. Poza tym w grę chodziły inne czynniki typu Andersen, Kierkegaard i Mads Mikkelsen (co prawda siedzi w Stanach, ale może zjeżdża na weekendy czy coś) i tym samym nie mogłam nie skorzystać z oferty ekspresowej wycieczki do Kopenhagi.

Nasza podróż zaczęła się w pociągu TLK, gdzie co prawda nie dostałyśmy miejscówki, ale i tak spędziłyśmy czas dość luksusowo (wykładzina i te sprawy) w przedziale na rowery. Zajechałyśmy do Świnoujścia, które jest smutnym jak pizda miastem obfitującym w dresy i starych Niemców, w większości pokrytym otoczonymi drutem kolczastym terenami przemysłowymi i wojskowymi. Ciężko o normalne jedzenie typu pizza, za to można kupić szminki Chanela z jumy z Niemiec.


Propozycja zakupu padła, gdy czekałyśmy na prom, popijając Bosmana, ale się nie skusiłyśmy. Wieczorem zgłosiłyśmy się do odprawy promowej. Pierwsza niespodzianka: jakoś nie przyszło nam do głowy, żeby wziąć własne alko, a ludzie brali tego na hektolitry. Płynęło z nami całe stado pracowników sezonowych, którzy spali pokotem gdzie popadnie, zionęli alkoholem i desperacją. Siedzimy sobie na pokładzie, podchodzą kolesie z brakami w uzębieniu i następuje dialog:
- Hej dziewczyny, możemy się przysiąść?
- Nie.
- I tak jesteście kurwa brzydkie xD

Później okazało się, że ponieważ nie udało im się do nas dosiąść, przegrali zakład i jakiś koleś bardzo nam dziękował, bo wygrał zgrzewkę piwa. Im dalej w las, tym bardziej grubo, więc tradycyjnie zaczęłam przedstawiać wszystkim zagadującym przegrywom alternatywny życiorys, opowiadając, jak to zawodowo liczę drzewa w lesie w Szwecji, a potem również, że pracujemy dla Animal Planet i szukamy syren w Bałtyku. Łyknęli to.


Na zdjęciu widać mnie na tle pijanych Polaków.
Druga niespodzianka: prom był niczym Titanic, full luksus, kabiny z prysznicami, kino, kasyno, sklep wolnocłowy, dyskoteka, wielki bar wypełniony ludźmi, a na środku tego całego burdelu koleś śpiący z pluszowym krokodylem. Rano wyszedł z baru i zgłosił się do odprawy, cały czas trzymając krokodyla w objęciach. Było to dziwne. W ramach naszej wycieczki miałyśmy również poranny szwedzki stół i trzydaniowy obiad z obsługą kelnerską.


Automaty :)


Ciotka Idalia pozdrawia z pokładu.


Poranny kacowy widok z okna kabiny, na nogi postawiły mnie kawa, soki, kanapki, jajecznica i sałatki w nieprzyzwoitych ilościach (#typowypolak)


A tu już ojczyzna Wallanderów. Swoją drogą Szwedzi noszą skarpety do sandałów i żują tytoń (oblecha), poza tym w Ystad zaczyna się inwazja białych lamp z Ikei, która obejmuje całą Skandynawię. Z początku nie wiedziałyśmy, o co chodzi, ale szybko doszłyśmy do wniosku, że te chuje mają obsesję na punkcie lamp. W większości sklepów i lokali w Kopenhadze główny element dekoracyjny stanowią różnego rodzaju oryginalne i nietypowe lampy, natomiast jeśli chodzi o budynki mieszkalne, cóż... Patrzysz na blok/kamienicę i w co drugim oknie stoi biała lampa z abażurem, a nierzadko dwie-trzy. Tutaj można poczytać na ten temat.


Do Danii jedzie się przez most nad Sundem, najdłuższy most na świecie łączący dwa państwa. Widoki niezapomniane, można podziwiać m.in. wraki kutrów na mieliźnie i sztuczną wyspę wybudowaną specjalnie dla ochrony populacji edredonów. Na mapie widać, że most nagle się urywa. Przez pół drogi miałyśmy rozkminę, co dalej (bo oczywiście poczytać na wikipedii się nie chciało), a tu psikus - kolejnych parę jedziemy tunelem pod dnem morza. Zdecydowanie podróż nie dla ludzi z klaustrofobią.


A tu już Kopenhaga, w tle kawałek Christiansborg - budynku parlamentu.


Nie wszystko złoto co się świeci, nie każdy chłop z widłami to Posejdon, ale ten akurat tak.


Obejrzyj pomnik Kierkegaarda - będziesz żałować. Nie oglądaj pomnika Kierkegaarda - będziesz żałować. Jedź albo nie jedź do Kopenhagi, tak czy inaczej będziesz żałować.


Wszędzie pełni pomników jakichś chujów na koniach, uważam, że dla odmiany powinni postawić pomnik Madsa na rowerze (jako duński symbol narodowy). Albo pomnik lampy.


Piękna fontanna bogini Gefion, która zaorała pole swoimi synami zamienionymi w woły i tak powstał Chocapic, sorry, Dania. Nawiązuje to do tradycji Wikingów, zgodnie z którą można było wziąć w posiadanie ziemię, jaką się w ciągu jednej nocy zaorało.



Spacerek po porcie :)


Próby zrobienia sobie zdjęcia z syrenką zostały natomiast udaremnione przez stado Japończyków i ich dziwnych nakryć głowy. Przy syrence otrzymałyśmy anglojęzyczne ulotki o handlu organami w Chinach, a później również ulotki antynarkotykowe w języku duńskim.


A tu już zbliżamy się do deptaku Strøget, gdzie można zaopatrzyć się w zajebiste gówna w sklepie Tiger (coś w stylu wszystko za dziesięć koron, ale uprzedzam, ze tam jest naprawdę WSZYSTKO - musiałam dodatkowo kupić torbę, bo się nie pomieściłam z tymi pierdołami) oraz w pamiątki w sklepiku Viking Store prowadzonym przez Koreańczyków. Jak również zjeść pyszne lody rajissimo:


Albo frisko (w ogóle wtf):


Fantastyczne zestawienie dawnej i nowoczesnej architektury:


I trolle:



A tu już powrót i żarcie na promie.


Zakupy w sklepie wolnocłowym to jest to, co kucyki lubią najbardziej.


Iii ponownie widok na Ystad.

Będzie trzeba na pewno do Kopenhagi powrócić na dłuższy pobyt, chociażby po to, by zwiedzić wolne miasto Christiania (takie tam miasto narkomanów i hippisów) oraz park rozrywki Tivoli, niemniej jednak jestem bardzo zadowolona z wyjazdu. Powrót do rzeczywistości był ciężki...

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...