Zazwyczaj nie mając nic do czytania, zaczynamy szukać "książek podobnych do..." Tagi na Lubimy czytać albo na Publio potrafią być zwodnicze, przynajmniej dla mnie. Co tam fabuła, skoro w 99% przypadków opis z tylnej okładki mnie odrzuca - serio, nie wiem, czy tylko ja tak mam? Poza tym wiadomo, że są autorzy, którzy nawet morderstwo czy coś opisują w sposób tak fascynujący, jakby pisali o prawie administracyjnym, a tym samym opis fabuły można sobie wsadzić. Ja szukam klimatu. Stąd też zamierzam opisać książki w trójpakach, wg subiektywnej oceny wrzucając po kilka pozycji o podobnym charakterze.
Mój nr 1 jeżeli chodzi o książki o złych chłopcach to Poradnik domowy killera autorstwa Islandczyka o Typowo Islandzkim Nazwisku. Główny bohater to amerykański płatny zabójca, który na skutek dziwnego zbiegu okoliczności trafia do Reykjaviku przebrany w strój księdza i zostaje odebrany z lotniska przez ludzi, którzy mają go za popularnego kaznodzieję z TV. Ponieważ jest ścigany przez policję, musi przyjąć nową tożsamość. Ponieważ Islandia opisywana jest z perspektywy cudzoziemca, autor skupia się na rzeczach, hm, nietypowych. Chociażby na fakcie, że stolica kraju to w praktyce niewielkie miasto, gdzie wszyscy się znają.
Polskie tłumaczenie jest świetne. Mimo potocznego języka nie mamy wrażenia sztuczności, za co należą się brawa, biorąc pod uwagę fakt, że polscy tłumacze tkwią na etapie czajenia bazy i cool odlotowych lasek. Książka jest zabawna, lekko napisana, fabułka szybka i bezbolesna. W momencie, gdy bohater zamieszkał z polskimi robotnikami, którzy zostali określeni mianem wąsatych Jarosławów, dostałam przerzutów ze śmiechu.
[geim] - przekombinowany tytuł oddaje mniej więcej to, czego można spodziewać się po treści. Mimo że autor jest Szwedem, dostajemy praktycznie amerykański film sensacyjny. Bohaterem jest HP, typowy cwaniak kochający ponad wszystko maryhuaninę i wiecznie kombinujący, jak zarobić, a się nie narobić. Pewnego dnia znajduje w pociągu telefon, który składa mu propozycję rodem z serii horrorów Piła. Na początek ma ukraść parasol, potem dokonać paru aktów wandalizmu itp., za co zbiera wirtualne punkty oraz realne pieniądze. Z biegiem czasu zadania mają coraz większy stopień społecznej szkodliwości. HP nie ma jednak pojęcia, na czym faktycznie polega gra... (Napisałam streszczenie jak z programu TV.)
Jeżeli pominiemy drobne nielogiczności w fabule, otrzymujemy bardzo fajną, rozrywkową lekturę. Niedługą, na niecałe trzysta stron, co jest plusem biorąc pod uwagę inne tego typu dzieła, gdzie typowy komisarz Cośtamsonn przez pięć stron na początku każdego rozdziału zapala papierosa, je kanapkę z wędzoną rybą, wypija cysternę kawy i odziewa się w ciepły sweter. Chwilami nachodziła mnie jednak refleksja, że jak na te rozmiary i na trochę biedną scenografię autor za bardzo się rozpędził, jeżeli chodzi o rozmach fabuły. Niemniej jednak nie można zarzucić jej głupoty i schematyczności na miarę typowej amerykańskiej sensacji.
Mimo drobnych niedociągnięć na pewno sięgnę po kolejne książki autora. Dodam, że opis z tyłu okładki zalicza się do tego jednego procenta potrafiącego mnie zachęcić do lektury, a to już coś.
Tutaj mamy kolejnego cwaniaczka, jest to z kolei JW, biedny studenciak udający bogacza wśród bananowych kolegów. Wkłada mnóstwo wysiłku w wyszukiwanie markowych ubrań w lumpeksach, nocną pracę taksówkarza i pokątny handel dragami. Chłopcy wciągają radośnie koks, piją w modnych klubach i wyrywają laski w sukienkach od projektantów, dopóki JW nie kontaktuje się z serbską mafią i nie pojawia się okazja na zarobienie większej kasy. A tym samym zaczynają się kłopoty.
Niewątpliwym mankamentem książki jest język, a raczej tłumaczenie. Zdaję sobie sprawę, że w krajach skandynawskich angielszczyzna jest o wiele bardziej nadużywana niż u nas, ale można wpleść takie wstawki zgrabnie, jak zrobiono to w [geim]. Drogi tłumaczu, chyba nawet pracownicy agencji reklamowych nie są stajlowymi bojsami i nie czilują w czilrumie po densie na densflorze.
Właśnie zobaczyłam, że w ekranizacji głównego bohatera gra Joel Kinnaman, czyli mój ulubiony Holder z The Killing. Trudno wyobrazić sobie lepszego kandydata do tej roli :) A tak na zakończenie wrzucę zdjęcie autora, Jensa Lapidusa. W sumie czasami jak na nich niektórych patrzę, to się zastanawiam, czy to nie są swego rodzaju ghost writerzy. W sensie, że na konferencje prasowe itp. puszczają w zastępstwie modeli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz