Szczerze? Nie wiem, co myśleć o tej książce.
W zeszłym roku wywołała (niby) niemały skandal jako dzieło obrzydliwe, łamiące tabu itp. I tak, i nie. Z jednej strony faktycznie nie spotkałam się w literaturze z dosłownymi opisami dłubania w nosie, usuwania pryszczy, wrośniętych włosów czy lewatywy (że o gorszych rzeczach nie wspomnę), z drugiej - czy maksymalnie uwznioślone oddawanie moczu u Marqueza czy Nabokova jest już ok?
Bohaterką jest szczera do bólu i do bólu obleśna nastolatka, której hobby to seks, hodowla awokado i rozsiewanie zarazków. Trafia do szpitala z uszkodzeniem odbytu (ała), przechodzi operację, a w trakcie rekonwalescencji flirtuje z pielęgniarzem (chociaż to złe słowo, bo flirt zakłada jakąś subtelność) i kombinuje, co zrobić, by jej rodzice się zeszli. Oczywiście warto iść tym tropem. Chłód emocjonalny, obsesja na punkcie higieny ze strony matki itp. doprowadziły do tego, że córka się puszcza i nie zmienia majtek. A ekshibicjonizm to próba zwrócenia na siebie uwagi. I wiecie co? Kupuję to. Skoro na traumę można zareagować jedzeniem tynku ze ścian i wyrywaniem włosów, to czemu nie tak? W końcu coś ciekawego, a nie ciągle anoreksja i narkotyki.
Druga sprawa, na którą warto zwrócić uwagę, to fakt, że bohaterka stoi w opozycji do wylizanego, higienicznego modelu kobiecości, który dominuje w naszej kulturze od... Nie wiem w sumie, od bardzo dawna, tyle że przeszedł z poziomu białych krochmalonych halek i skromnie spiętych warkoczy do super mega blokerów zapewniających coraz lepszą ochronę (nie ogarniam tego w sumie, chyba i tak się myjemy regularnie, więc po co ochrona na 48 godzin?) oraz wyrywania każdego nikłego włoska rosnącego poza głową. Pewnie krytyka feministyczna już przewałkowała ten temat, więc nic mądrego nie napiszę, ale pogląd, że dziewczyny nie robią kupy naprawdę powinien odejść do lamusa.
Tak btw to byłam kupę lat temu na warsztatach poetyckich, gdzie Stary Pan Poeta zacytował nam swój utwór o tym, że ty nie jesteś jednak z pyłu gwiezdnego, tylko z takiej samej gliny jak ja itp. Po czym podsumował, że napisał to w wieku osiemnastu lat, gdy zorientował się, że kobiety też się pocą i śmierdzą :) Fajne to było, ale zbyt subtelne, by trafiło do szerszego grona. W przeciwieństwie do Charlotte Roche.
Jedno jest pewne - mam ochotę walnąć tą książką w ryj każdą wydelikaconą niunię, która ostentacyjnie pieje z obrzydzenia nad surowym mięsem/połykaniem spermy/korzystaniem z publicznych toalet (niepotrzebne skreślić). Znałam taką, która komentowała wszystkim jedzenie - o fuuuj, jakie tłuste, omg chrząstki jakieś, ja to bym tak nie mogła - dopóki nie przyłapano jej z ogromną kiełbasą z grilla do połowy umieszczoną w otworze gębowym. To tylko przykład. Osobiście wyznaję pogląd, że grzyby w majtkach, glony w nosie i paprotniki pod pachami hodują właśnie osoby, którym nie przejdzie przez gardło słowo penis/pochwa - bo do lekarza przecież też się wstydzą pójść i powiedzieć. A grzybica bierze się przecież z niemycia, omg, jaki wstyd.
No dobra, trochę popłynęłam z tematem. Jeżeli jesteście wrażliwi na barwne opisy, nie czytajcie "Wilgotnych miejsc" przy jedzeniu. I to w sumie tyle. Przeczytać warto chociażby dla wyrobienia sobie poglądu (zawsze tak mówię, a przy Greyu odpadłam po pierwszej stronie i nie mam zamiaru wyrabiać sobie całościowej opinii). Aha, i mały coming out - tak jak bohaterka lubię wrośnięte włosy. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz