Zastanawiam się, jaka muzyka i jakie filmy będą wspominane z sentymentem przez dzisiejsze gimby. Rozmawialiśmy na angielskim o muzyce i wyszło na to, że o ile Nicky Minaj (zawsze odruchowo czytam to nazwisko jako "Mintaj") i Taylor Swift to gónwo, o tyle Britney i Spice Girls są super właśnie ze względu na sentyment. Co ciekawe, mile wspominają je również ludzie z Kolumbii i Indonezji, bo globalizacja. Każdy żałuje Britney, ale nikt nie żałuje Miley.
Było tak fajnie i tak się zjebało :<
Co jakiś czas na kwejkach i innych takich pojawiają się teksty o tym, jakie to lata 90. były fajne, bo nie siedziało się przed kompem, tylko biegało po podwórku, nadziewając na zardzewiałe gwoździe i nikt nie przejmował się tężcem, dzieci topiły się w gliniankach albo bawiły w pobliżu pracujących maszyn rolniczych. Plus zdjęcie kasety magnetofonowej i ołówka, gimby nie znajo, siedzą zapatrzone w ajfony i nie widują słońca. Poniekąd jest w tym racja, aczkolwiek szacowaną skalę zjawiska uważam za mocno przesadzoną, szczególnie kiedy wyglądam przez okno i widzę stada bachorów korzystające z dobrodziejstw zaśnieżonej górki.
Druga kwestia to ból dupy o nędzę i głupotę współczesnej muzyki oraz programów TV. Miałam okazję oglądać TV po raz pierwszy od długiego czasu i faktycznie mogę stwierdzić, że zmierzamy w kierunku idiokracji. W mainstreamowych mediach reklamy supli na niespanie, niesranie i zespół przeziębionej głowy (autentyk) przeplatane są programami, w których celebryci grają w bierki rozgotowanym makaronem pod wodą, a nastoletnie matki szukają męża rolnika. Nawet Discovery odchodzi od tematyki naukowej na rzecz odpicowywania samochodów, budowania domków na drzewie i nagiego surwiwalu. Z drugiej strony biedne anime, randki w ciemno i teleturnieje emitowane w latach 90. przez Polsat również nie były kierowane do tytanów intelektu, a kiedy w końcu założono nam kablówkę, namiętnie oglądałam "Bliźniaki Cramp", z kolei na Discovery interesowały mnie głównie programy o kosmitach.
Nie napiszę nic odkrywczego, ale wychodzi na to, że nawet kiepska muzyka i kiepskie programy bronią się po czasie, przepuszczone przez filtr wspomnień z czasów, kiedy nie wisiały na nami rachunki, kredyt czy widmo utraty pracy, martwiłyśmy się natomiast, czy ktoś poprosi nas do tańca na szkolnej dyskotece. Dlatego układając playlistę na domówkę, postaram się nie pominąć "Baby one more time".
P.S. Dzieciaki, które bawią się u mnie pod blokiem, są z przedszkola anglojęzycznego i rozmawiają z wychowawcą po angielsku. Nie da się ukryć, że pod pewnymi względami mają o wiele lepszy start od nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz