czwartek, 28 maja 2015

Janusze biznesu

W latach 90. drobny biznes miał zdecydowanie lepsze warunki rozwoju niż obecnie, zasadniczo można było sprzedawać radioaktywne zapiekanki z azbestem albo wybuchające magnetowidy przemycone zza wschodniej granicy, a pracowników domagających się wypłaty wywieźć do lasu w czarnym worku i nikt tego nie pilnował. Jest o tym książka Witkowskiego "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" (Witkowski to pajac, ale pisarzem jest naprawdę świetnym). Obecnie państwo ma zdecydowanie więcej wpływu na przedsiębiorców, ale i tak zawsze znajdą się tacy, którzy stwierdzą, że jakie umowy dla pracowników i w ogóle czemu nie można mieć zamkniętego obiegu wody w małej gastronomii.

Jakiś czas temu byłam u koleżanki, która pokazał mi socjologiczną ciekawostkę ze swojego osiedla: kebab, który praktycznie nie funkcjonował. Nie funkcjonował w tym sensie, że otwarty był przez 2-3 godziny w ciągu dnia i nie widać było w nim bynajmniej ludzi jedzących kebaby, co najwyżej kilku facetów o niezbyt wysublimowanej aparycji z piwem i fajkami. Po dłuższej obserwacji zaczęły się nasuwać podejrzenia: a co, jeśli ten kebab to pralnia pieniędzy?

Po przeprowadzce wyczaiłam na osiedlu małą pizzerię. Szukałam opinii na jej temat w necie i nie znalazłam, po czym znowu zaobserwowałam identyczną sytuację: nikt nic nie je, za to przed pizzerią siedzą Janusze w typie dresiarskim i żywo nad czymś dyskutują. Sprawdźcie - może u siebie też znajdziecie taką ciekawostkę. Mimo wszystko gdybym miała prać pieniądze, otworzyłabym punkt ksero.

Z kolei w moim poprzednim miejscu zamieszkania pewnego dnia na pustym lokalu pojawiła się kartka: już wkrótce otwarcie saloniku prasowego, gazety papierosy bilety mzk, kupuj kupuj kupuj.
Otworzyli się, zero wystawy, drzwi zamknięte, ale twardo wchodzę, ponieważ naiwnie spodziewałam się biletów mzk. W środku pięć gazet na krzyż, jakieś fajki, dwóch Sebów w wieku maks 20 lat w bluzach z napisami typu "wielka Polska od Uralu po Atlantyk" i główny punkt programu - automaty. Generalnie wiele spożywczaków, pubów i kiosków stanowi wyłącznie obudowę dla automatów, przed którymi Janusze niebędące rekinami biznesu przepierdalają tygodniówkę z budowy. Janusze biznesu trzepią hajs, a jak mają zezwolenie na sprzedaż alkoholu, to już w ogóle baja.



Automaty, amfetamina, palenie gumy i imprezy typu Crazy Club Gołębiewo albo Viva Wapno = najbardziej patolskie rozrywki ever.

Inną sprawą są bary osiedlowe. Miałam kiedyś takie hobby, że zwiedzałam jakieś takie meliny - o ile u Kaduka jest w miarę spoko, nie wspominając już o Pameli, to wbijając do jakiegoś bezimiennego lokalu w obszczanej bramie można poczuć się mniej więcej jak Moulder i Scully w małym miasteczku, gdzie na twarzach ludzi widać chów wsobny, a tajemniczych zaginięć nikt nie zgłasza na policję, bo i po co. Piwo co prawda kosztuje dwa złote, ale od wejścia mierzy cię grupa trolii grających w bilard jajkami i kijami od miotły.

Kiedyś z koleżanką wbiłyśmy do takiego baru typu kiosk i kilka parasoli, średnia wieku 60 lat, w środku automat z orzeszkami, a nad automatem... zdjęcie Hitlera. Przyjrzałam się bliżej: to była płyta DVD w kartonowym opakowaniu z filmem z Discovery. Tak czy inaczej WTF.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...