Było o sztuce współczesnej, tym razem o architekturze. Doceniam gotyk, ale po jakimś czasie człowiek rzyga tą starością i czerwoną cegłą. Wycieczki chodzą i przeżywają, że łooo, że mój kraj taki piękny, a tymczasem studenci i pracownicy marzną w tych pięknych budynkach, bo nie można nic zrobić bez zgody konserwatora zabytków, które to zabytki z kolei stoją smętnie przytłoczone bannerami Subwaya, Biedry i Pizza Hut, że o bankach nie wspomnę. Niemniej jednak lubię to uczucie, kiedy siedzę w pubie w piwnicy i uświadamiam sobie, że opieram się o XIV-wieczne cegły.
Bardzo ciekawy wywiad ku refleksji. PRL stał się synonimem brzydoty i tandety, tymczasem warto spojrzeć na niektóre budynki świeżym okiem i docenić urok modernizmu, jego surowość i prostotę. Głównym założeniem była zresztą funkcjonalność oraz rozwiązania całościowe i tego nie sposób odmówić osiedlom z wielkiej płyty, gdzie mamy i punkty handlowo-usługowe i tereny zielone, podczas gdy z nowiutkich, deweloperskich mieszkań nierzadko trzeba dymać spory kawał do głupiego spożywczaka.
Budynek restauracji Zamkowej jest zaniedbany, ale bardzo ciekawie wkomponowuje się w panoramę nad Wisłą. Jeden z lepszych przykładów zestawienia nowej architektury w zabytkową, które nie zaburza całokształtu, a nawet wręcz przeciwnie - uatrakcyjnia go.
Podobnie Centrum Sztuki Współczesnej (to już przykład całkiem nowy) świetnie wpasowuje się w gotycko-krzyżacki klimat, bez udziwniania i bez dosłownych odwołań do dawnej architektury.
Z kolei artystki Aleksandra Sojak-Borodo i Katarzyna Skrobała przygotowały jakiś czas temu fantastyczną wystawę przedstawiającą architekturę osiedla Rubinkowo. Bez kitu uwielbiam Rubinkowo, pozbyłabym się tylko tandetnych pastelowych elewacji i przerobiła wszystko na szaro. Szczególnie PRL-owskie pawilony handlowe byłyby genialne, gdyby pozostawić je w niezmienionej formie, bez tandetnych bannerów i kolorków w klimacie groszkowej zieleni. Poniżej jeden z moich ulubionych bloków.
Wystawa już się zakończyła, w galerii Wozownia można jednak cały czas kupić pocztówki z Rubinkowa, które są zdecydowanie ciekawszą pamiątką niż kolejna focia z osiołkiem czy flisakiem. Galeria mieszcząca się na ulicy Ducha Świętego na Starówce jest kameralna i prezentuje prace mniej znanych artystów niż pobliskie CSW, wstęp kosztuje grosze, a we wtorki i niedziele jest darmowy.
Pod względem czysto wizualnym doceniam również toruńską skarbówkę.
Z kolei ze względu na widoki takie jak poniżej wyburzyłabym wszystkie kościoły wybudowane po 1950. A starsze przerobiła na kluby, lofty i galerie, ale to swoją drogą.
Dodajmy do tego budynek rektoratu UMK, jest masakryczny, przytłaczający, bezosobowy. I ma moc.
Zawsze lubiłam też usiąść z książką przy fontannie pod Biblioteką Główną. Piękna prostota formy, a w środku dużo światła i przestrzeni.
Parafrazując Grochowiaka mogę stwierdzić, że wolę współczesność - jest bliżej krwiobiegu. Wolę proste formy równoległe niż kolumienki, wieżyczki i popierdółki. Wolę skromny relief z dzieckiem na koniku niż ołtarz Wita Stwosza.
P.S. Na budynku powyżej widnieje - a przynajmniej widniało - graffiti o treści "w tym miejscu życie jest pogmatwane", nie wiem czemu, ale zawsze mnie to rusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz