sobota, 29 listopada 2014

Życie na Marsie w starym s-f - Burroughs, Wells, Bradbury

Obecnie Mars jest najdokładniej zbadaną planetą w Układzie Słonecznym, co rusz słyszy się o nowych zdjęciach dostarczanych przez sondy. Aż trudno uwierzyć, że do lat 60. badania Marsa prowadzone były wyłącznie na odległość i dość powszechne było przekonanie o istniejącej na nim cywilizacji (słynne kanały marsjańskie, które miały służyć bardziej efektywnemu rozprowadzaniu wody). Pamiątką po tym okresie są książki i filmy przedstawiające kontakt z Marsjanami. Mam słabość do tego typu literatury, tęsknię bowiem za czasami, kiedy obca cywilizacja zdawała się być tak bliska Ziemi. Obecnie wiążę duże nadzieje z Enceladusem, ale to już nie to samo. Ruiny albo skamieniałości na Marsie - to by było coś.

Stare s-f ma swoją specyfikę. Akcja toczy się raczej niespiesznie, narracja często jest pierwszoosobowa, w formie pamiętnika, obfituje w bezpośrednie opisy uczuć i miejsc. W porównaniu do tego, jak pisze się obecnie, fabuła ciągnie się niczym flaki z olejem, autor nie ma poczucia przypału, opisując kogoś jako przystojnego, szlachetnego, odważnego i zabójczo inteligentnego. Nawet literatura czysto rozrywkowa ma specyfikę bardzo odmienną od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.

Marsjańską historię zaczynamy w XIX w., kończymy w latach 50. wieku XX. Można śmiało powiedzieć, że podejście do Marsa w kolejnych opisanych pozycjach oddaje ówczesną mentalność.

1. Księżniczka z Marsa - Edgar Rice Burroughs

Kapitan John Carter trafia na Marsa w niewyjaśnionych okolicznościach, kryjąc się w jaskini podczas ucieczki przed Indianami. To, co pokazano w filmie, jest politycznie poprawną reinterpretacją - w książce Carter ocieka szowinistyczną, europocentryczną zajebistością, jest kulturalny, szlachetny i honorowy w przeciwieństwie do zdeprawowanych Indian i zielonych Marsjan. O ile fabuła jest pod wieloma względami naprawdę świetna, a fantazja autora robi wrażenie, o tyle kreacja głównego bohatera nie przekonuje współczesnego czytelnika.
Co jest dobre w "Księżniczce z Marsa"? Postapokalipsa. Na skutek zmian klimatycznych Mars ulega powolnej degradacji, której starają się zapobiec czerwoni ludzie, dysponujący jakąś tam kulturą i technikę (zapewne dlatego, ze wyglądają jak mieszkańcy Ziemi). Przeszkadzają im w tym zieloni Marsjanie, będący pozbawionymi uczuć wyższych, porywczymi kreaturami, w przeciwieństwie do kolonizatora Johna Cartera, który jest taki, nieprawdaż, empatyczny i szlachetny, roni łzy nad ich pozbawionym miłości i przyjaźni losem, a w dodatku ze względu na różnicę grawitacji zajebiście walczy i skacze. W nagrodę otrzymuje mimozowatą księżniczkę, która jest najpiękniejszą kobietą na Marsie, z początku udaje niedostępną, ale tak naprawdę zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia.



pojemna szafa typu Carter

2. Wojna światów - George Herbert Wells

Niby niechronologicznie (książka została wydana po raz pierwszy w 1898 roku), ale jak się zastanowić, to Wells wyprzedził swoją epokę dość mocno, ponadto słynne słuchowisko radiowe na podstawie powieści zostało wyemitowane w 1938. Panika nie była tak powszechna, jak się uważa, niemniej jednak rok emisji wydaje się być znamienny. Wells, tkwiąc jeszcze w epoce pary, początków elektryczności i pierwszych samolotów, nie tylko przewidział wojnę totalną, lecz także zapoczątkował całą serię powieści i filmów traktujących o inwazji obcych na Ziemię. Podczas gdy Verne radośnie antycypował postęp technologiczny służący ludzkości, Wells antycypował terror.
Szpetni, bezlitośni i dysponujący zaawansowaną technologią wojenną Marsjanie atakują Wielką Brytanię (gdzie był wtedy Doktor?), na miejsce przybywa pocieszny oddzialik wojska, który zostaje rozbity w pył. Szybko okazuje się, że inwazja objęła cały świat, a ludzkość jest systematycznie niszczona przy użyciu promieni śmierci i trującego dymu (przypominam, że nie znano wówczas laserów ani broni chemicznej).
Telewizja History zrealizowała świetną produkcję "Great Martian War", przedstawiając wizję Wellsa w formie filmu dokumentalnego. Wypadło to lepiej i ciekawiej niż jakakolwiek ekranizacja.



3. Kroniki marsjańskie - Ray Bradbury

John Carter byłby głęboko rozczarowany tą książką. Napisana w 1950 roku, opisuje wydarzenia mające miejsce na początku XXI wieku - kolonizację Marsa, zamieszkanego przez tajemniczą i subtelną rasę, która po początkowych próbach odpierania inwazji, zostaje ostatecznie podbita przez Ziemian. Nie jest to czyste s-f, raczej alegoria obrazująca problemy trapiące ludzkość. Książka charakteryzuje się szczątkową fabułą i poetyckim, rozmytym językiem, co potrafi skutecznie zniechęcić do lektury, ale przecież to klasyg i w ogóle wybitne dzieło.
Jeśli chodzi o mnie, mam mieszane uczucia. Istotnie przekonuje mnie pesymistyczna wizja prymitywnego społeczeństwa, bezrefleksyjnie niszczącego marsjański dorobek kulturowy i oddającego się radosnej konsumpcji. Z drugiej strony uważam, że nie jest to bynajmniej utwór ponadczasowy - zbyt wiele w nim anachronizmów, które stawiają aktualność poruszanych problemów pod znakiem zapytania. Mamy tu wyraźny klimat zimnej wojny i segregację rasową (czarnoskórzy uciekający na Marsa przed rasistami - WTF Bradbury). Większość prac jest wykonywana przez maszyny (komputer kuchenny, o którym kiedyś pisałam), co bynajmniej nie zmienia faktu, że jak w porządnym amerykańskim domu przystało, tata wychodzi co rano do pracy, a mama zajmuje się gotowaniem i sprzątaniem.
Co gorsza, Marsjanie są zajebiście uduchowieni i tajemniczy niczym tolkienowskie elfy, ludzie to przy nich stado prymitywów. Mimo niepowtarzalnego i niepokojącego klimatu książki wszystko to psuje mi odbiór i nie pozwala postrzegać "Kronik" jako ponadczasowego klasyka.

Co tymczasem słychać na Marsie? Sonda Curiosity uprzejmie donosi, że jest lipa: atmosfera cienka i niestabilna, warunki do życia były tam tak dawno, ze najstarsi górale nie pamiętają, w atmosferze przeważa dwutlenek węgla. Oczywiście jest to ściema, bowiem na najnowszych zdjęciach z Marsa można zobaczyć następujące obiekty:


krzaki


gryzonie


kulki analne


i jak tu nie kochać Marsjan?

2 komentarze:

  1. Kocham Marsjan :)
    Fantastyczne są te stare ramoty

    OdpowiedzUsuń
  2. Anachronizmy? Wejdź wyżej i zobaczysz, że anachroniczny, zaraz będzie twój komputer.
    Gdy w latach 80 oglądałem, choćby Obcego, to raziło mnie, że w statek kosmiczny wpakowali kineskopowe ekrany :D To jest dopiero totalny idioto-anachronizm, tym bardziej, że nie było tam tego rodzaju umowności, jak w Star Wars, gdzie jednak mieliśmy hologram!
    Książkę Bradburego, trzeba trochę czytać, tak jak Dicka. U Dicka są taśmy, wszędzie taśmy, wszystko na taśmach :D I co? Niech będą taśmy. Lem wymyślił sobie jakiś kryształ pamięci, ale w Solaris na stacji kosmicznej, mają lampowe radio :D o ile dobrze pamiętam, ale raczej dobrze. Taśmy Dicka, są tylko rekwizytem, tak jak zwój papirusu, lub gliniana tabliczka. Chodzi o coś innego. Tak samo lemowskie anachronizmy, nie czynią jego literatury mniej ważną.
    Z perspektywy, szczególnie u Dicka, mniej u Bradburego cenię sobie, właśnie ten anachroniczny smaczek, który sprawia, że jest to opowieść o świecie niespełnionym w detalach, ale wszechobecnym, jak Ubik.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...