Mimo pozytywnych wrażeń po "Caves of Androzani" oraz "The Leisure Hive" cały czas podchodziłam do klasyków jak pies do jeża - po pierwsze nadal przytłacza mnie ilość odcinków, po drugie - to, co powstało przed czwartym Doktorem wydawało mi się całkowicie niestrawne. Serial dla dzieci, czerń i biel, efekty specjalne na miarę lat 60. i niewielkiego wówczas budżetu BBC. Szczerze - spodziewałam się infantylnych historii z morałem. Tymczasem Doktor jak zwykle nie zawiódł...
Zaczęłam od "Mind Robbera" - pięcioodcinkowego epizodu z drugim Doktorem, jako że miał być podobno jakiś psychodeliczny. Polskich napisów brak, oglądałam w oryginale na dailymotion. Jeśli chodzi o Drugiego, to jego włosy mnie przytłoczyły - wygląda jak podstarzały Beatles, który zawiesił się w latach 60. i przetrwał w tej formie aż do wieku średniego. Przytłoczyły mnie również inne detale fryzur i strojów. Doktor podróżuje w towarzystwie Jamiego, który jest Szkotem i przez cały odcinek paraduje w kilcie, a kiedy wspomina swoją ojczyznę, rozlegają się dźwięki dud (dudów?), oraz Zoe, która pochodzi z przyszłości i nosi bardzo obcisłe, błyszczące stroje. Twórcy serialu pomyśleli zapewne również o ojcach oglądających telewizję razem z dziećmi, przez co tyłek Zoe odgrywa równie ważną rolę co ona sama.
Oczywiście dawka paździerzu jest odpowiednio większa niż w odcinkach z lat 80. O ile w odcinkach z Czwartym scenografia i stroje były chamsko plastikowe, o tyle tutaj są chyba z kartonu. Ale kto ma to zdzierżyć, jak nie ja, widziałam tyle kiczu w życiu, że przeżyję i to. Tym bardziej, że ta konkretna historia nie wymaga super efektów i mimo biednej realizacji wciągnęła mnie konkretnie.
Na początku TARDIS ląduje w gorącej lawie i Doktor zmuszony jest użyć hamulca bezpieczeństwa, który przenosi wehikuł... nigdzie. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Ekipa ląduje więc w miejscu poza czasem i przestrzenią, gdzie spływają na nich wizje i ktoś zaczyna manipulować ich umysłami. Potem TARDIS ulega zniszczeniu (co samo w sobie brzmi poważnie i jak dla mnie było wręcz szokujące) i wszyscy lądują w dziwnym labiryncie, który okazuje się być lasem liter. Spotykają Guliwera, a Jamie traci twarz i na skutek pomyłki Doktora dostaje inną. Brzmi mocno surrealistycznie, ale taki właśnie jest ten odcinek - do pewnego momentu właściwie nic się ze sobą nie klei i bohaterowie stają się świadkami coraz dziwniejszych wydarzeń, pozornie ze sobą niepowiązanych. A widz siedzi tak:
Wreszcie Doktor, spotykając po drodze postacie z baśni i mitologii greckiej, dociera do centrum labiryntu. Spotyka tam polskiego noblistę Czesława Miłosza, który kontroluje wszystko przez jarmułkę podłączoną do tajemniczej maszynerii. Okazuje się, że prawicowe media miały jednak rację i Doktor odkrywa jego przerażający plan.
A tak na serio: jeśli chodzi o samą fabułę, jest to świetnie poprowadzona, wciągająca i trzymająca w napięciu historia. Każdy 20-minutowy odcinek kończy się w najbardziej dramatycznym momencie, o czym wspominał w wywiadzie Capaldi - czekanie przez tydzień w takim napięciu to musiało być coś. Drugiego Doktora mogę polecić osobom, które lubią klimaty retro i nie przeraża ich toporna realizacja a la Teatr Telewizji - wystarczy się wczuć i można przenieść się do innego świata. Rzecz bardzo specyficzna, traktuję to raczej jako na hauntologię niż coś do regularnego oglądania w celach rozrywkowych. Dla współczesnego widza jest to tak totalnie inne od wszystkiego, co do tej pory miał okazję zobaczyć, że przypomina podróż w czasie.
pozdro
Serio tam jest Miłosz?... Czy to tylko twój żart wesoły? WTF?
OdpowiedzUsuńPS. Droga Redakcjo! Wyprałam firany, powiesiłam firany i odkurzyłam dywany. Rozmawiałam o firanach z koleżanką przez telefon (ale to ona zaczęła). Martwię się, że zostałam już grażyną. Co robić???
http://windycitynerd.files.wordpress.com/2012/04/mindrobber.jpg
Usuńno jest
Uwielbiam te kałamarnice, nie mogę przestać czytać, co jedno, to lepsze, a teraz kucyk.
OdpowiedzUsuń<3
Cieszę się :D To ja jestem na zdjęciu jakby co.
Usuń