Szkoleniowiec opowiadał nam kiedyś, jak weszła usługa wideorozmowy i - cytuję - klienci mieli na jej punkcie totalnego pierdolca. Obecnie takim hitem są usługi lokalizacji telefonu. Pisałam już o klientach typu JP na 100%, którzy sądzą, że mogą sami wymierzyć sprawiedliwość złodziejom. Jednak lokalizator służy nie tylko do tych celów.
Jestem właśnie po półgodzinnej rozmowie z przychlastem, który czuje się robiony w wała przez własnego pracownika. Najpierw omówiliśmy kwestie loginów i haseł do kont klienta, bo podobno pracownik jest bardzo sprytny i wszystko mu pozmieniał, więc trzeba było poustawiać to tak, żeby nie miał do niczego dostępu. A później pojawiła się kwestia lokalizacji...
Czemu to nie jest dokładne i czy nie da się dokładniej. No nie, bo pokazuje najbliższą stację bazową. No to jaka to jest dokładność. Zależy od rozmieszczenia stacji bazowych. Ale tak mniej więcej. Mniej więcej to w mieście sto-dwieście metrów, a na zadupiu nawet parę kilometrów. Ale czemu nie da się dokładniej. I skąd ja mam wiedzieć, czy on był w tych wszystkich miejscach, w których miał być, a nie baluje sobie w Mielnie, czemu nie mogę zobaczyć trasy. Bo nie, może pan co chwilę wysyłać smsa, płacąc za każdego złotówkę. Spoko, to będę wysyłał. A jaki zasięg mają nadajniki. Zależy od nadajnika. A ile musi przejechać, żeby następny nadajnik go złapał. I tak dalej, i tak dalej.
A czy nie da się tak zrobić, żeby pani to podejrzała i pani mi powiedziała, gdzie on teraz jest?
Ło borze, bo taki zły sprytny chytry pracownik, muszę go zlokalizować, muszę mu zablokować połączenia i dostęp do wszystkiego. Zlokalizuj se mózg i walnij się w łeb artykułem 429 kodeksu cywilnego.
Chociaż i tak największe pianie na nocce było, kiedy zadzwonił facet, który miał telefon zarejestrowany na firmę żony i nie chciał, żeby żona widziała rachunki szczegółowe, a konkretnie połączenia wykonywane z jego numeru. Niektórzy ludzie mają naprawdę zerowe poczucie przypału. Dowiedział się, że tylko jego żona jako właścicielka firmy może wprowadzić zmiany w tym zakresie, więc postanowił przycwaniakować i powiedział, że to on jest Barbara i że jak to mnie pani nie obsłuży. No nie, nie jest pan Barbara, sorry. Walnął focha i się rozłączył.
Dziesięć minut później wpada ten sam koleś. I przedstawia się cieniutkim głosikiem: "dzień dobry, z tej strony Barbara, ja chciałem, to znaczy chciałam..."
Jeśli chcesz być na bieżąco, możesz mnie polubić na facebooku.
Uśmiałam się jak głupi norka przy panu Barbarze.
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu, też pracuję na helpdesku.